Wielu poszukiwaczy czy też badaczy tajemnic historii skupionych na rozwiązywaniu zagadek III Rzeszy bardzo rzadko spogląda w kierunku Górnego Śląska. Nie inaczej było ze mną ponieważ na pierwszy rzut oka możemy zetknąć się tam tylko z kopalniami jak i bardzo ciekawymi choć nie skrywającymi jakichkolwiek zagadek obiektami fortyfikacyjnymi - Polskimi jak i Niemieckimi. Oczywiście historia tych terenów jest niezmiernie pasjonująca poczynając choćby od Powstań Śląskich (piszę o tym jako pasjonat najnowszej historii więc proszę o wybaczenie, że nie wspominam o starszych okresach), które bardzo silnie wyryły się w świadomości mieszkańców jak i mrocznym okresie II Wojny Światowej. Moje pierwsze spotkanie z tajemnicami Górnego Śląska miało miejsce miało już blisko 5 lat temu i to właśnie wtedy zostałem przez nie pochłonęły prawie tak mocno jak przez "Riese. Dzięki uprzejmości wspaniałych ludzi, których miałem okazję poznać przyjrzałem się przed laty również największej zagadce Bytomia jaką jest tajemnica szybu południowego dawnej KWK "Miechowice", którą zainspirowany przez Macieja i jego prace próbowałem bezskutecznie rozwiązać. Zetknąłem się również z niesamowitymi obiektami fortyfikacyjnymi, a także mogłem w znaczny sposób poszerzyć swoją wiedzę ponieważ Górny Śląsk to również bardzo cenne źródło informacji o wszelakich niemieckich konstrukcjach o charakterze technicznym, które leży otworem niczym książka. Trzeba jednak umieć ją odczytać.
Szyb południowy KWK "Miechowice", styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Dziś nie będę jednak pisać o mojej przeszłości, która związała mnie z Górnym Śląskiem, a skupię się na ostatnim wyjeździe w te strony jaki miał miejsce w dniach 19-20 stycznia. Tym razem dzięki Alanowi, który spędził dwa dni pokazując mi całkowicie nowe dla mnie miejsca (jak również Grzegorzowi, który dołączył do nas na kilka godzin jak i ugościł nas w swoim domu) miałem okazję spędzić bardzo emocjonującą i pełną przygody część weekendu. Była to również po części bardzo sentymentalna podróż ponieważ udało nam się znaleźć grób mojej prababci jak i pradziadka jednak to już zupełnie inna historia. Zanim przejdę do zrelacjonowania naszej dwudniowej eksploracji chciałem zastrzec, że nie dotarliśmy do niczego odkrywczego czy też przełomowego jednak pewien obiekt nasunął mi pewne skojarzenia z Soboniem... nie uprzedzajmy jednak faktów - jak mówi Bogusław Wołoszański i zacznijmy od początku. Jednym z najważniejszych punktów na mapie naszej wyprawy były Świętochłowice i znajdujące się tam pozostałości po dawnym obozie pracy stanowiącym filię KL Auschwitz jakim był KL Eintrachthütte. Ulokowani tam więźniowie pracowali w sąsiadującej z nim hucie (od której wzięła się również jego nazwa: Eintracht - Zgoda). Obóz ten znany jest przede wszystkim z jego powojennej historii kiedy to po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną został przemianowany na obóz "Zgoda". Od lutego 1945 roku placówka ta podlegała polskiemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego, a jej komendantem ustanowiono przybyłego z Lublina Salomona Morela. Obóz charakteryzował się bardzo ciężkimi warunkami bytowi, a w okresie jego działalności do listopada 1945 zginęło tam około 1800 osób - volksdeutschów, Niemców oraz ludzi uznanych za wrogów państwa komunistycznego. Do dzisiejszego dnia nie zachowało się po nim zbyt wiele poza bramą wjazdową jak i - w/g zarządcy znajdujących się na jego terenie ogródków działkowych - drut kolczasty, który został użyty do zabezpieczenia górnej części płotu okalającego teren działek.
Od lewej: brama prowadząca na teren dawnego obozu KL Eintrachthütte, a później także do obozu "Zgoda" oraz drut kolczasty zamontowany na płocie ogródków działkowych mający pamiętać czasy placówki założonej w lutym 1945. Styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Po wspomnianej uprzednio hucie, podobnie jak z obozu również pozostało niewiele choć w szczątkowym stanie przetrwała do dzisiejszego dnia. Przynajmniej jeśli mówimy o konstrukcjach naziemnych. Część obiektu została zagospodarowana na potrzeby prywatnej firmy, z głównej hali pozostał tylko szkielet, a biurowce były aktualnie zabezpieczane przed wejściem do nich poprzez murowani otworów okiennych jak i drzwi znajdujących się w zasięgu przeciętnego człowieka. Niestety, podobnie jak wiele innych zakładów działających prężnie w okresie PRL tak i dawna huta "Zgoda" nosząca później nazwę Zakład Urządzeń Technicznych "Zgoda" nie przetrwała burzliwego okresu transformacji, a po ponad 150 latach działalności została zlikwidowana. Wracając jeszcze na moment do drugowojennej historii zakładu warto nadmienić, że robotnicy przymusowi zajmowali się produkcją dział przeciwlotniczych, suwnic, bram jak i sprężarek.
Od lewej: szkielet dawnej hali fabrycznej oraz biurowiec nieistniejącej huty "Zgoda", styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Mówiąc o złym stanie infrastruktury naziemnej dałem do zrozumienia o obecności w tym miejscu podziemi, którymi były przede wszystkim cztery betonowe i połączone ze sobą schrony przeciwlotnicze posiadające przed każdym z wejść ścianę przeciw odłamkową. Sądząc po ich konstrukcji jest to typowa, pochodząca z II Wojny Światowej budowa powstała na mocy wydanego w 1939 roku rozkazu o konieczności budowy schronów p-lot (niemiecka nazwa LSR - Luftschutzraum) w III Rzeszy. Niestety, tak jak można było się domyślić schrony te były w znacznym stopniu zaśmiecone do takiego stopnia, że ich nagromadzenie nie pozwoliło na dojście do ostatniej części obiektu...
Od lewej: trzy z czterech wejść do schronów p-lot wraz z korytarzem wewnętrznym, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Ostatnim miejscem z terenu huty był drugi podziemny obiekt, który swoim wyglądem przypominał niewielką fabrykę - posiadał dwa wejścia z czego jedno zniszczone, dwie toalety, główny korytarz od którego na całej długości odchodziły boczne pomieszczenia przypominające warsztaty. W miejscu tym wyraźnie było widać ślady po ostatnich gospodarzach w postacie współczesnych muszli klozetowych, powojennych szafek z bezpiecznikami czy też rurek na przewody elektryczne. Co ciekawe "podziemna fabryczka" została w całości zbudowana z cegły (poza obetonowanym wejściem), wejścia były zamykane pancernymi drzwiami, a cała podłoga wyłożona została płytkami przypominającymi te jakie znajdują się do dziś w ludwikowickim D.A.G.-u jakie miały zapobiegać przed iskrzeniem.
Od lewej: wejście do podziemnej części fabrycznej (w tle dość dobrze widoczna framuga pancernych drzwi) oraz jedno z pomieszczeń w ciągu głównego korytarza, styczeń 2018 (fot. Jakub Pomezański)
Po opuszczeniu Świętochłowic przyszedł czas na obiad, szybki podjazd po Grześka i wraz z nastaniem zmroku udaliśmy się do jednego z najważniejszych dla mnie miejsc - szybu południowego, do którego jeszcze nigdy nie miałem możliwości zejść - niestety brak odpowiedniego sprzętu jak i umiejętności wymaganych do tego typu przedsięwzięcia robią swoje... Z nieskrywaną skromnością przyznam się za to, że wątki związane ze sprawą szybu tropiłem niczym detektyw analizując różne dziwne wydarzenia jakie miały tam miejsce w ostatnich latach jak choćby zapowiedzi o podjęciu prac polegających na dokopaniu się do najniższych części szybu przez jedno z przedsiębiorstw górniczych jakie działają w okolicy czy też pojawienie się jak i zanik cugu w szybie. Nie chciałbym podawać tutaj zbyt wielu faktów, moich przypuszczeń czy też ustaleń gdyż musiałbym rzucić kilkoma nazwiskami, a tego wolałbym nie robić więc pozwolę sobie jedynie o przedstawienie w skrócie wydarzeń z 1945 roku, które przyczyniły się do uznania szybu południowego za jedno z najbardziej tajemniczych miejsc na Górnym Śląsku. Cofnijmy się do 1944 roku kiedy to kopalnia nosiła nazwę "Preussengrube", a węgiel wydobywała już od 42 lat - co nie pozostaje bez znaczenia dla dalszej części tej historii. W związku z tym, że od 1902 roku prowadzono bardzo dynamiczne prace wydobywcze węgla już w 1944 roku szyb południowy został wyeksploatowany, co w rzeczy samej doprowadziło do zwrócenia na niego uwagi przez SS. To prawdopodobnie z ich rozkazu na rok przed przegraną wojną rozpoczęto tam prace budowlano-renowacyjne o niewiadomym przeznaczeniu. Niektórzy badacze twierdzą, że miało to związek z prowadzeniem tam testów nad bombą węglową jednak moim zdaniem nie ma na to żadnych konkretnych podstaw, a sama kwestia odnowienia obiektu jak i to co działo się w nim do stycznia 1945 stanowi tutaj jedną wielką niewiadomą. Być może planowano kontynuować prace wydobywcze licząc na szczęśliwe odnalezienie nowych złóż węgla czy też posuwając się dalej w spekulacjach kierując się tropem podziemnych obiektów budowanych w głębi rzeszy mających być schronami dla fabryk czy też najwyższych członków III Rzeszy SS zdecydowało się na zbudowanie czegoś podobnego na terenie Górnego Śląska.
Szyb południowy, lata 30. (źródło: "Historia Miechowic i Kronika Kopalni" Tadeusz Dybeł i Józef Hebliński)
Do zajęcia Bytomia przez Armię Czerwoną doszło 27 stycznia 1945 w późnych godzinach wieczornych, jednak nie zrobiono tego z tzw. marszu gdyż wojska niemieckie stawiły kilkugodzinny, bezcelowy opór. O bezcelowości obrony wiedzieli SS-mani biorący udział w ukrywaniu "czegoś" w szybie południowym jednak dlaczego zrobili to na ostatnią chwilę narażając całą akcję na niepowodzenie? Być może powodem tego było oczekiwanie, aż pewne prace (np. podłożenie w odpowiedni sposób ładunków) wewnątrz szybu zostaną ukończone. Tak czy inaczej tego dnia doszło do ukrycia tam depozytu, a następnie dokonano detonacji chodnika na głębokości 370 metrów skutecznie uniemożliwiając zejście do niego na następne kilkadziesiąt lat. Czym jednak mógł być ukryty w głębi szybu depozyt? Część badaczy jest zdania, że mogły to być skarby zrabowane przez Hansa Franka - kosztowności jak i dzieła sztuki, ja jednak jestem zdania, że były to dokumenty śląskiego gestapo stanowiące bardzo dużą wartość dla Niemców, a których zniszczenie byłoby niepożądane. Oczywiście każdy zdawał sobie sprawę z tego, że wywożenie wszystkiego do Berlina, który i tak w końcu zostanie zdobyty nie miałoby najmniejszego sensu dlatego zdecydowano się na takie, a nie inne kroki. Należy tutaj pamiętać, że nie zdawano sobie wtedy sprawy z tego, że zarówno Górny jak i Dolny Śląsk po zakończonej wojnie nie wrócą już do Niemiec dlatego podjęcie działań mających na celu zabezpieczenie dokumentów nie powinno w tym momencie nikogo dziwić.
Od lewej: wejście do podszybia oraz dolny czop, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Ze względu na późną porę jak i powoli następujące zmęczenie dzień zakończyliśmy w Gliwicach poczynając od znajdującej się tam radiostacji - miejsca gdzie 30 sierpnia 1939 roku doszło to tzw. "prowokacji gliwickiej" będącej niemiecką operacją o charakterze "false flag". Osobą, która ją przeprowadziła był szef Służby Bezpieczeństwa Rzeszy - Reinhard Heydrich, a polegała ona na zajęciu obiektu przez przebranych za polskich żołnierzy Niemców jak i nadanie komunikatu radiowego w języku polskim świadczącym o rzekomej agresji wschodniego sąsiada co znów miało usprawiedliwić działania z 1 września. Ukoronowaniem pierwszego dnia było natomiast "Wilcze Gardło" będące nazistowskim osiedlem wybudowanym na peryferiach Gliwic. Niesamowite miejsce działające na wyobraźnię po zachodzie słońca.
Od lewej: Alan pod gliwicką radiostacją i wyjazd z "Wilczego Gardła", styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Drugi i zarazem mój ostatni dzień pobytu na Śląsku to północna część tego regionu zahaczająca również w małym stopniu o Zagłębie. Dzięki nawigacji kolegi Alana dotarliśmy na okolice Pyrzowic i jak można się łatwo domyślić głównym miejscem naszej eksploracji był dawny poligon Schendek (Zendek) wraz z przylegającym do niego lotniskiem Udetfeld (obecnie w znacznym stopniu jest to Port Lotniczy Katowice-Pyrzowice). Przyczynkiem do odwiedzenia tego miejsca był fakt, że lotnisko to było związane z Wunderwaffe - początkowo jako miejsce testów Me 163 "Komet" w sformowanej Erprobungskommando 16 (Oddział Doświadczalny 16), a następnie utworzono samodzielny pułk lotniczy o nazwie Erganzugstaffel Jagdgeschwader 400. Oczywiście do dzisiejszego dnia nie pozostał nawet najmniejszy ślad po tych rakietowych samolotach jednak zachowała się bardzo ciekawa infrastruktura w bliskiej okolicy dawnej płyty lotniska jak i w jego dalszej części od której zaczęliśmy naszą eksplorację...
Od lewej: betonowa wiata o nieokreślonym przeznaczeniu wraz z pięknie zachowaną podstawą radaru FuMG 65 Würzburg-Riese jakie znajdują się na północ od lotniska, styczeń 2018 (fot. Jakub Pomezański)
Sama najbliższa okolica to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie można obejrzeć w okresie zimowym, szczególnie gdy cały teren jest pokryty śniegiem. Rozległa równina wraz z pięknie kontrastującymi betonowymi konstrukcjami potrafi zaprzeć dech w piersiach. Ciekawostką pozostaje fakt, że gdy w latach 40 prowadzono prace mające na celu wybudowanie lotniska doświadczalnego niemieccy inżynierowie musieli zmierzyć się z największym żywiołem jakim jest woda. Dużo i częściowo podmokły teren należało odwodnić dlatego w tym celu wybudowano sieć rowów melioracyjnych, a także studzienek odwadniających, które w doskonałym stanie (i nadal działające) przetrwały do dzisiejszego dnia. Jak można się domyślić poprzecinanie obszaru rowami nie ułatwiało komunikacji dlatego aby zapewnić płynny ruch pojazdów wybudowano specjalnie kilkanaście betonowych mostków, które nieprzerwanie spełniają swoją funkcję do dzisiejszego dnia.
Od lewej: trzy z kilkunastu mostków komunikacyjnych nad rowem wraz z działającą do dziś studzienką, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Jednym z najciekawszych miejsc jest natomiast fragment krótkiego pasa startowego jaki znajduje się za płotem Portu Lotniczego Katowice-Pyrzowice. Pas ten jak i zresztą pozostałe (długi i średni) znajdujące się już za płotem są pozostałością po niemieckim lotnisku Udetfeld, a jeden z nich (długi) jest używany do dnia dzisiejszego po przeprowadzonych uprzednio modernizacjach.
Od lewej: krótki pas startowy dawnego lotniska Udetfeld oraz widoczne w oddali połączenie pasa krótkiego ze średnim za bramą Portu Lotniczego Katowice-Pyrzowice, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Niejako łączącym się z dawnym lotniskiem obiektem jest bardzo pięknie wykonany dwukomorowy bunkier (jeśli ktoś woli - schron) do którego budowy użyto betonu jak i kamienia. Jego otwory obserwacyjne (których w sumie posiada 5) skierowane są właśnie w kierunku pasów startowych. Jego przeznaczenie nie jest do końca znane jednak można przypuszczać, że służył jako bezpieczny punkt obserwacyjny samolotów Me 163 "Komet" używanych jeszcze w ramach Oddziału Doświadczalnego 16. Jego obecność łączyłbym choćby z faktem, że owe samoloty ze względu na bardzo niebezpieczną mieszankę paliwową bardzo często wybuchały w momencie podchodzenia do lądowania.
Schron obserwacyjny z zewnątrz jak i wnętrze pierwszej komory z pięcioma otworami obserwacyjnymi, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
A skoro mowa o paliwie to również nie można zapomnieć o znajdujących się w odległości około 1 kilometra od pasów startowych pozostałości po składach paliwa. Do dzisiejszego dnia zachowały się 3 ukończone obiekty jak i jeden, którego budowa została prawdopodobnie wstrzymana. Zostały one wykonane z betonu na planie prostokąta, każdy posiada wejście techniczne z korytarzem oraz dwie komory, w których znajdowały się główne zbiorniki. Ich głębokość sięga kilku metrów dlatego będąc w środku należy zachować szczególną ostrożność - nie tylko ze względu na niebezpieczeństwo związane z samą głębokością ale również dlatego, że obecnie są zalane wodą (która nie jest czysta gdyż stanowi mieszankę pozostałej tam nafty). Trwają dyskusję na temat ich przeznaczenia polegające na ustaleniu czy przechowywano w nich naftę czy też mieszankę paliwową używaną w samolotach Me 163. Moim zdaniem pierwotnie znajdowały się tam składniki tej mieszanki jak choćby hydrazyna czy też alkohol metylowy, a dopiero później - po wojnie - kiedy tereny te zostały zajęte przez Polskie wojsko rozpoczęto tam magazynowanie standardowego paliwa lotniczego.
Od lewej: dwa z czterech zbiorników paliwa oraz wnętrze jednego z nich pokazujące komorę, w której przechowywano paliwo, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Na osobną uwagę zasługuje konstrukcja, która nie została ukończona ponieważ to właśnie ona nasunęła mi wspomniane we wstępie skojarzenia z Soboniem. Na tym najciekawszym pod względem infrastruktury naziemnej szczycie znajdującym się w Górach Sowich znajdują się dwa częściowo ukończone konstrukcje, która posiada cechę wspólną ze zbiornikiem z pod lotniska Udetfeld. Chodzi mianowicie o charakterystyczne "okienko", które mogło służyć jako miejsce, w którym były poprowadzone rury. Oczywiście obiekty te różnią się od siebie w znaczny sposób (choćby rozmiarami czy tez układem pomieszczeń) jednak skojarzenia są oczywiste. Zresztą zachęcam do samodzielnej oceny. Podkreślam jednak, że nie raczej wątpliwym jest przechowywanie jakiegokolwiek paliwa na Soboniu, a konstrukcja miała raczej związek z wodą - zastosowano jednak standardowy sposób na montaż ewentualnych rur.
Od lewej: obudowa zbiornika paliwa z dawnego lotniska Udetfeld i konstrukcja posiadająca podobne "okienko" jaka znajduje się na Soboniu, kolejno styczeń 2018 oraz listopad 2017. (fot. Jakub Pomezański)
W ten sposób zakończyliśmy eksplorację okolic lotniska i przemieściliśmy się kawałek dalej - już na Zagłębie - w celu obejrzenia kolejnej infrastruktury poligonowej, która cały czas wchodziła w skład poligonu Schendek. Muszę przyznać, że konstrukcja która tam zobaczyłem była czymś najdziwniejszym z czym do tej pory się spotkałem pomimo tego, że posiadam już jakieś doświadczenie w byłych niemieckich konstrukcjach poligonowych, z którymi zetknąłem się pod Sieradzem (napiszę kiedyś o tym ponieważ jest to kolejny niezmiernie interesujący wątek po części związany z rakietami V-2). Znajduje się tam intrygujący, ośmiokątny bunkier (schron) z otworami obserwacyjnymi znajdującymi się w jego szczycie. Jak miało się okazać w jego wnętrzu nie zachował się podesty pozwalające na dostanie się do nich choć bez wątpienia takowe musiały się tam znajdować gdyż ze ściany wystawały elementy pozwalające na ich montaż "czegoś". Równie dziwne jest to, że sklepienie zostało wyłożone stalowymi płytami, które zostały zamontowane na tyle słabo, że obecnie same potrafią się od niego oderwać. Obiekt ten dodatkowo ślady po montażu nieznanego urządzenia na środku ośmiokątnego pomieszczenia jak i szereg uchwytów pozwalających na montaż przewodów, które widoczne są na całej jego długości - od wejścia do wyjścia (które wychodzi niemal naprzeciwko drugiego niewielkiego obiektu podobnego do szczeliny przeciwlotniczej). Oczywiście konstrukcję tę można łączyć z trasą przelotów samolotów Me 163 komet gdyż znajduje się on mniej więcej w długości średniego pasa startowego z lotniska Udetfeld. Niestety jego przeznaczenie pozostaje nieznane.
Ośmiokątny bunkier wraz z jego wewnętrzną częścią, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
W tej okolicy, a mowa o wsi Brudzowice można natrafić na kolejną interesującą konstrukcję wyglądającą jak duży bunkier posiadający kilka otworów przypominających okienne jak i dwa, bardzo wąskie otwory obserwacyjne. Skojarzył mi się on ze schronami tarczociągów jakie znajdują się w okolicach Sieradza.
Niestety dzień powoli zmierzał już ku końcowi jednak musieliśmy poświęcić jeszcze chwilę czasu na Polskie obiekty fortyfikacyjne związane ze zbudowanymi tam zalewami obronnymi na rzece Brynica, utworzone sztucznie zbiorniki wodne były istotnym elementem Obszaru Warownego Śląsk tworząc trudną do przebycia zaporę. Po klęsce września 1939, niemiecki okupant nakazał spuszczenie wody z zalewów celem oczyszczenia dna i wykorzystania ich jako zbiorników retencyjnych jednak ze względu na niewielką wartość bojową zostały zlikwidowane zalewy I, II oraz IV. Od 1944 okoliczne schrony zostały włączone w niemiecką linię obrony OKH Stellung B2. Pomimo mnogości obiektów fortyfikacyjnych w okolicy skupiliśmy się na czterech obiektach z czego dwa znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie Kozłowej Góry. Mówię tutaj o ciekawym, kwadratowym schronie przy drodze prowadzącej wprost na tamę przy zalewie jak i wartowni do, której dobudowano betonowe balustrady ze otworami strzeleckimi dla broni ręczne z samej tamy. To właśnie pryzy niej doszło do całkiem zabawnego zdarzenia, jak się okazało w dawnej wartowni do dzisiejszego dnia przebywał strażnik... no może nie strażnik - ochroniarz, który jak stwierdził nie możemy fotografować tego obiektu z bliska. Zakaz ten został wydany przez obecnego zarządcę terenu czyli zakład wodociągów z Katowic. Jeśli zawita tu kiedyś ktoś z zarządu tego przedsiębiorstwa lub być może czytelnik będzie mieć możliwość przekazanie im tej wiedzy to bardzo uprzejmie chciałbym poinformować, że mamy XXI wiek i taki zakaz nie ma najmniejszego sensu choćby przez wszechobecne satelity, nie tylko szpiegowskie ale również te, które przekazują obraz ziemi zamieszczany na Google Maps ewentualny przeciwnik zdobędzie potrzebną wiedzę bez uciekania się do fotografowania obiektu z bliska. No cóż zakaz to zakaz więc ograniczyliśmy się do obejrzenia obiektu ze znacznej odległości...
Kolejny obiekt z Brudzowic, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Niestety dzień powoli zmierzał już ku końcowi jednak musieliśmy poświęcić jeszcze chwilę czasu na Polskie obiekty fortyfikacyjne związane ze zbudowanymi tam zalewami obronnymi na rzece Brynica, utworzone sztucznie zbiorniki wodne były istotnym elementem Obszaru Warownego Śląsk tworząc trudną do przebycia zaporę. Po klęsce września 1939, niemiecki okupant nakazał spuszczenie wody z zalewów celem oczyszczenia dna i wykorzystania ich jako zbiorników retencyjnych jednak ze względu na niewielką wartość bojową zostały zlikwidowane zalewy I, II oraz IV. Od 1944 okoliczne schrony zostały włączone w niemiecką linię obrony OKH Stellung B2. Pomimo mnogości obiektów fortyfikacyjnych w okolicy skupiliśmy się na czterech obiektach z czego dwa znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie Kozłowej Góry. Mówię tutaj o ciekawym, kwadratowym schronie przy drodze prowadzącej wprost na tamę przy zalewie jak i wartowni do, której dobudowano betonowe balustrady ze otworami strzeleckimi dla broni ręczne z samej tamy. To właśnie pryzy niej doszło do całkiem zabawnego zdarzenia, jak się okazało w dawnej wartowni do dzisiejszego dnia przebywał strażnik... no może nie strażnik - ochroniarz, który jak stwierdził nie możemy fotografować tego obiektu z bliska. Zakaz ten został wydany przez obecnego zarządcę terenu czyli zakład wodociągów z Katowic. Jeśli zawita tu kiedyś ktoś z zarządu tego przedsiębiorstwa lub być może czytelnik będzie mieć możliwość przekazanie im tej wiedzy to bardzo uprzejmie chciałbym poinformować, że mamy XXI wiek i taki zakaz nie ma najmniejszego sensu choćby przez wszechobecne satelity, nie tylko szpiegowskie ale również te, które przekazują obraz ziemi zamieszczany na Google Maps ewentualny przeciwnik zdobędzie potrzebną wiedzę bez uciekania się do fotografowania obiektu z bliska. No cóż zakaz to zakaz więc ograniczyliśmy się do obejrzenia obiektu ze znacznej odległości...
Od lewej: schron przy drodze prowadzącej do tamy oraz widoczna w oddali wartownia z tamy na rzece Brynica ze znajdującym się po lewej stronie zalewem, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Z bliska natomiast udało się obejrzeć jeden z wielu obiektów jakim opiekuje się Stowarzyszenie Pro Fortalicium jakim jest znajdujący się w Bobrownikach schron wraz z ciekawą dioramą jaka go otaczała.
Schron w Bobrownikach wraz z otaczającymi go obiektami, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Wyprawę zakończyliśmy przy moście-tamie przy nie istniejącym już zalewie na Brynicy przy granicy Piekar Śląskich.
Ufortyfikowany most-tama nad Brynicą, styczeń 2018. (fot. Jakub Pomezański)
Moim zamysłem na sposób prowadzenia bloga nie było tworzenie relacji z wypraw jednak ze względu na to co znajduje się na Górnym Śląsku postanowiłem zrobić wyjątek... Mam nadzieję, że chociaż niektórzy z Was zechcą spojrzeć właśnie w tym kierunku, a ja po napisaniu tego pozbyłem się balastu emocji po ubiegłotygodniowym powrocie ze Śląska. Mam nadzieję, że już nic nie przeszkodzi mi w dokończeniu III części cyklu o zamku Wewelsburg.