Wielka Sowa to prawdopodobnie jedno z najbardziej zaniedbanych przez poszukiwaczy miejsc w Górach Sowich. Do dziś nieznane są jakiekolwiek dowody na to, że prowadzono na niej jakiekolwiek prace budowlane choć co jakiś czas pośród poszukiwaczy pojawiają się plotki mówiące o tym, że w jej pobliżu znajdowało się jakieś nie odnalezione w dokumentacji Gross-Rosen komando, którego celem było drążenie sztolni czy też historia o oficerze LWP, który pojawił się w Walimiu 1946 roku wraz z mapą, na której zaznaczone były dwie sztolnie na Wielkiej Sowie. Biorąc pod uwagę ilość dokumentów jaka została zniszczona pod sam koniec wojny oraz to ile materiałów jest jeszcze utajnionych lub zakopanych gdzieś głęboko w czeluściach archiwów stwierdzenie to może okazac się prawdą. Zastanawiająca jest również historia o oficerze LWP jednka trudno dziś zweryfikować czy nie jest to jakaś "miejska legenda". Pełen zapału po przypomnieniu sobie powyższych opowieści podczas listopadowego wyjazdu w "Riese" 2015 roku postanowiłem przyjrzeć się jednemu interesującemu mnie zboczy góry gdyż pewne anomalie widoczne na Lidarze wydawały się być całkiem obiecujące. Jak miało się okazać przeczucie mnie nie myliło gdyż tego dnia doszło do odnalezienia na jednej z polanek śladów mogacych świadczyć o prowadzeniu w tym miejscu prac budowlanych.
Zbocze Wielkiej Sowy i panująca tego dnia działająca na wyobraźnię aura. (fot. Jakub Pomezański)
Rozmawiając wielokrotnie z osobami nie związanymi z poszukiwaniami w "Riese" czy też jakimikolwiek poszukiwaniami każdy wyobraża sobie, że jest to niesamowitą zabawa niczym z cyklu filmów o Indiana Jones. Niestety tak nie jest, a prawda na ten temat potrafi zweryfikować zapał niejednego adepta tego zajęcia. Często spędzamy wiele godzin w terenie, wydajemy pieniądze, chodzimy w deszczu lub śniegu, jesteśmy brudni, zmęczeni, zziębnięci lub przegrzani (w zalezności od aktualnej pogody) i nierzadko po takim całym dniu weryfikacji terenowej wracamy z niczym. Ja osobiście widzę w tym piękno i niesamowitą przygodę, inni niestety bardzo szybko odpadają i nie chcą więcej brac w tym udziału.
Pamiętnego 20 listopada 2015 wyruszałem w teren z nastawieniem, że po raz kolejny wrócę z pustymi rękoma jednak kapryśny "Olbrzym" i tym razem potrafił zaskoczyć. Każda osoba dokonująca weryfikacji w terenie ma swoją wyrobioną technikę jej prowadzenia, ja jednak zawsze zaczynam od wody. Poruszając się rzadko uczeszczanymi przez turystów szlakami, a później już tylko i wyłącznie dzikimi ostepami, do których zapuszczają się tylko zwierzęta oraz czasem drwale znalazłem najbardziej interesujące mnie miejsce, które jeszcze kilka dni wcześniej widziałem jako ciekawy zarys koryta strumienia na mapie Lidar.
Woda coraz bliżej. (fot. Jakub Pomezański)
Jak okazało się po dotarciu do strumienia nie był on wyschniętym ciekiem jak początkowo się spodziewałem, a wartko płynącą rzeczką. Poruszając się z jej biegiem szukałem już teraz jakichkolwiek śladów po prowadzeniu w jej pobliżu prac. Dlaczego akurat tutaj? Otóż Niemcy byli mistrzami jeśli chodzi o pozyskiwanie wody w warunkach naturalnych gdyż ta była niezbędna do budowy podziemnych kompleksów jak i do prawidłowego funkcjonowanie pobliskich im obozów pracy. Niech za przykład posłużą nieprawdopdoobnie wykonane i do dziś cześciowo działające systemy wodne jak choćby te z Sobonia czy wszechobecne na terenie "Olbrzyma" przepompownie, zbiorniki wody etc.
Wracając jednak do weryfikacji terenowej, gdy już traciłem nadzieję na znalezienie czegokolwiek moja narzeczona Wiola, która tego dnia towarzyszyła mi w wyprawie zauważyła jako pierwsza usianą odłamkami kamionki łączkę. Był to strzał w dziesiątkę.
Znajdująca się w pobliżu strumienia łączka wraz z największym fragmentem kamionkowej rury. (fot. Jakub Pomezański)
Poza samą kamionką trafiliśmy również na kilka cegieł jak i coś co przed wieloma laty mogło być drogą. Oczywiście w tym momencie zapaliła się również ostrzegawcza lampka, która nie gaśnie do dziś. Jednym z powodów jej pojawienia się była możliwość miejsca gdzie ktoś wyrzucił śmieci - to jednak po burzy mózgów odrzuciliśmy. Jak się okazało przynajmniej przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie dało się tutaj podjechać jakimkolwiek pojazdem. Zresztą nawet jeśli ktoś miałby to robić mógł swój śmietnik stworzyć w o wiele bardziej dogodnym miejscu. Drugi powód przez, który lampka nie gaśnie do dziś dotyczy budowy rurociągu jaki miał prowadzić z Wielkiej Sowy na Osówkę w celu zaoptrywania w wodę kompleksu Säuferhöhen. Ta wersja mogłaby się wydawać całkiem prawdopodobna jednak w chwili obecnej nie mamy na to jakiegokolwiek dowodu.
Najbliższa okolica "naszej łączki" również obfituje w ślady po prowadzeniu tu prac górniczych - co jakiś czas pojawiające się niewielkie hałdy urobku oraz kolejne bardzo interesujące tropy z Lidara zachęcają do dalszej weryfikacji tego zbocza co na bierząco prowadzimy (m.in. we wrześniu 2016) niestety jak do tej pory brakuje kolejnych dowodów jak i nowych tropów w tej sprawie. Minie jeszcze wiele lat zanim Wielka Sowa zechce ujawnić to co skrywa w swoim wnętrzu.
Wyraźnie widoczny ślad dawnej drogi. (fot. Jakub Pomezański)
Najbliższa okolica "naszej łączki" również obfituje w ślady po prowadzeniu tu prac górniczych - co jakiś czas pojawiające się niewielkie hałdy urobku oraz kolejne bardzo interesujące tropy z Lidara zachęcają do dalszej weryfikacji tego zbocza co na bierząco prowadzimy (m.in. we wrześniu 2016) niestety jak do tej pory brakuje kolejnych dowodów jak i nowych tropów w tej sprawie. Minie jeszcze wiele lat zanim Wielka Sowa zechce ujawnić to co skrywa w swoim wnętrzu.
Jedne ze znajdujących się na łączce fagmentów kamionki oraz cegieł. (fot. Jakub Pomezański)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz