Witam ponownie po półrocznej przerwie w pisaniu. Początkowo chciałem całkowicie zawiesić dalszą działalność pisarską i skupić się na tym co lubię najbardziej czyli poszukiwaniach w terenie jak i archiwach jednak ze względu na blisko 1000 wyświetleń ostatniego wpisu postanowiłem działać dalej. W ostatnim czasie (podczas mojej nieobecności w blogosferze) wydarzyło się całkiem sporo - wraz ze swoją partnerką Wiolą oraz przyjacielem Marcinem (którego wiedza techniczna jest nieoceniona) wyznaczyliśmy sobie bardzo poważny cel na ten rok w związku z pracą poszukiwawczą - o tym będzie następnym razem. Ponadto odbyły się aż trzy wyjazdy w Góry Sowie, dodajmy bardzo owocne wyjazdy. Powoli góra Soboń odkrywa przed nami coraz więcej swoich tajemnic, a to właśnie ona stanowi dla mnie największy sekret Riese i na niej skupiam się najbardziej. Na palcach jednej ręki można policzyć wyjazdy podczas, których nie zawędrowałem na tę górę - miejsce, które bardzo lubię, a jednocześnie w pewien sposób się go boję. Nie ma drugiej takiej góry, które oddziaływały by na mnie jak ona. Panująca tam aura tajemnicy objawiająca się w nie dokończonych budowlach, których przeznaczenia nie udało się do dziś w pełni wyjaśnić (poza jednym obiektem jednak o tym będzie również w przyszłości - wymagana jest jeszcze jedna weryfikacja). Przyprawiające o gęsią skórkę mroczne i wilgotne sztolnie wydrążone w górze oraz wszechobecna atmosfera śmierci, która tam panuje powodują właśnie powstawanie we mnie mieszanych uczuć związanych z tym miejscem. Bardzo silne piętno odcisnęła na mnie również doskonała książka Abrahama Kajzera pt. "Za Drutami Śmierci". Autor w czasie ostatniej wojny był więźniem obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, z którego był wysłany m.in. do Arbeitslager Lärche, położonego na zboczu Sobonia. Swoje wspomnienia spisywał na workach po cemencie, które następnie ukrywał w różnych miejscach gdzie przebywał. Po wojnie wrócił w te strony odnajdując swoje manuskrypty będące żywym świadectwem cierpienia tysięcy ludzi.
Autor bloga podczas weryfikacji terenu z mapą-zdjęciem lotniczym Jerzego Cery. Soboń, październik 2017. (fot. Marcin Andrzejak)
W dzisiejszym wpisie chciałbym się skupić na ostatniej wyprawie do Riese, która odbyła się w dniach 2-3 listopada 2017. Poza odwiedzeniem cmentarzy ofiar III Rzeszy niemieckiej - co było dla mnie głównym przyczynkiem do przyjechania w te strony - zawitałem również na Soboń. Poza standardowym obejściem kilku znanych mi miejsc skupiłem się na Dolinie Marcowego Potoku. Miejsca pięknego, a jednocześnie bardzo istotnego dla powstającego kompleksu Rammenberg (taką nazwę do 1945 nosiła góra Soboń). Trafiłem tutaj nie przypadkowo gdyż poprzedniej nocy 2 listopada zobaczyłem bezcenną rzecz związaną z tą doliną ale do tego jeszcze wrócę w tym wpisie. Co do samej doliny to znajduje się tutaj sztuczny staw wybudowany w okresie II Wojny Światowej mający na celu spiętrzanie wody potrzebnej do budowy kompleksu ale również sprawiające wiele trudności każdemu poszukiwaczowi gruzowisko cegieł z dwoma odznaczającymi się od reszty konstrukcji niskimi budowlami o kolistym kształcie jak i podstawami pod urządzenia nieznanego przeznaczenia, które zostały wybudowane z betonu. Wyraźnie widoczne jest tutaj również coś przypominającego swoim kształtem komin.
Gruzowisko z Doliny Marcowego Potoku, stan na listopad 2017. (fot. Jakub Pomezański)
Oczywiście to jeszcze nie wszystko co z doliną jest związane. Na osobną uwagę, a na pewno na osobny wpis związany z obozami pracy na terenie Sobonia zasługuje fakt, że ulokowany został tutaj kolejny obóz pracy - Arbeitslager Marzbachtal. Wprawne oko poszukiwacza dostrzeże tutaj również ślady po prowadzonych przed laty pracach ziemnych jak i melioracyjnych czy też odwadniających. Idąc doliną drogą prowadzącą na szczyt góry po jej prawej stronie możemy zauważyć m.in. betonową rurę używaną do budowy przepustów wodnych pod drogami. Trafiamy tutaj również na bardzo ciekawy kamień o wymiarach około 2 metrów szerokości i około 1,7 metra wysokości zawierający zastanawiającą inskrypcję - krzyż maltański, za którym następuję duża litera D, a poniżej 34 lub 84 zakończone kropką. Tajemnica kamienia również budzi wiele kontrowersji - jedni uważają, że została na nim wyryta data rozpoczęcia budowy podziemnego kompleksu na Soboniu (34 jako 1934) inni posiadają bardziej fantastyczne koncepcje, których pozwolę sobie tutaj nie przytaczać. Na jego temat mam jednak swoją teorię - myślę, że jest to znak geodezyjny. Sam duży kamień skutecznie zastąpił ewentualny mniejszy kamienny słupek, który należałoby przede wszystkim tam wnieść (co samo w sobie byłoby dość męczące), a następnie wkopać. Znając niemiecką praktyczność oraz to, że został tam wyryty krzyż maltański bardzo często znajdujący zastosowanie na znakach geodezyjnych wydaje się to być całkiem prawdopodobne.
Kamień z Doliny Marcowego Potoku wraz z wyrytą inskrypcją w zbliżeniu, stan na listopad 2017. (fot. Jakub Pomezański)
Poza wymienionymi powyżej obiektami sztandarową konstrukcją na jaką możemy natknąć się w dolinie jest tzw. "strażnica", która znajduje się kilkadziesiąt metrów przed stawem. Na jej temat również krąży wiele legend, głównie związanych z zamaskowaniem w ten sposób szybu prowadzącego w głąb góry. Dowodem na to ma być rzekomo nadlana, betonowa posadzka wykonana z nie pasującego do reszty budynku betonu. Przez zamiłowanie do tajemnic nie neguję tego jednak wydaje mi się to mało prawdopodobne. Do wybudowania "strażnicy" użyto cegieł, posiada on coś na kształt przedsionka, po którego dwóch stronach - prawej i lewej (patrząc od strony wejścia w głąb) znajdują się dwie niewielkie wnęki-schowki, które przed laty były zamykane drzwiczkami - do dziś widoczne są ślady po zawiasach oraz stalowa framuga. Główne, większe pomieszczenie o wymiarach około 1,7 m x 1,7 m długości i szerokości oraz około 2 m wysokości od środka zostało otynkowane oraz posiada betonową wylewkę na podłodze. Budynek był zamykany dwoma drzwiami, które według obiegowej opinii posiadały kilka centymetrów grubości, były wykonane ze stali oraz posiadały gazoszczelną uszczelkę. Nie przez przypadek zostawiłem sobie ten budynek na sam koniec ponieważ to właśnie nocą 2 listopada zobaczyłem rzecz związaną z niczym innym jak tylko z nim!
Tzw. "wartownia", od lewej:widok ogólny na budynek, jedna z wnęk-schowków, główne pomieszczenie za drugimi drzwiami. Stan na listopad 2017. (fot. Jakub Pomezański)
Dzięki pomocy mojego tajemniczego informatora, którego chciałbym chwilowo nazywać "R.P." udało mi się zobaczyć wykopane przed laty w pobliżu "wartowni" oryginalne, kilku dziesięciokilogramowe stalowe drzwi jakie były tam zamontowane. Prawdopodobnie były to drzwi wewnętrzne o mniejszej grubości (około 3 cm w najgrubszym miejscu) jednak idealnie pasujące do znajdującej się tam framugi! Dzięki ich znalazcy zostały one z trudem zniesione z góry oraz skutecznie zabezpieczone przed ewentualnymi złomiarzami choć pierwotnie - jak od niego usłyszałem - miały zostać na miejscu aby wszyscy co tam przychodzą mogli je zobaczyć. Gdyby tak się stało to prawdopodobnie dziś już by ich tam nie było, a pieniądze z ich sprzedaży zasiliłyby budżet złomiarza. Co ciekawe tuż obok drzwi znaleziony został kołowrót, którego trzpień idealnie pasował do znajdującego się w nich otworu, prawdopodobnie był to element systemu ich zamykania. Być może jest to przypadek, być może nie - sprawa do dalszej weryfikacji. Gdy je zobaczyłem to muszę przyznać, że poczułem jak moje serce zaczęło bić znacznie szybciej - oto Soboń dzięki dużemu zbiegowi okoliczności jak i życzliwości "R.P." odkrył przede mną kolejną swoją tajemnicę. Tak jak wspomniałem powyżej drzwi obecnie znajdują się w bardzo dobrych rękach skutecznie zabezpieczone przed złomiarzami, proszę aby nie nagabywać mnie w celu zorganizowania dotarcia do nich ponieważ nie mogę tego jeszcze zrobić. Jaki będzie ich dalszy los okaże się w przyszłości, do tematu obiecuję jeszcze wrócić gdyż tak jak wszystko co związane jest z Soboniem tak i sprawa drzwi nie jest mi obojętna. Co ciekawe i warte odnotowania jest to, że zniszczone podczas ostatniego zlotu eksploratorów stalowe drzwi, które w/g organizatorów imprezy miały być wejściem do kompleksu Riese nie były ostatnimi, a zarazem jedynymi pozostającymi na tych terenach zabezpieczeniami wejść z okresu budowy "tajemniczych lochów" (jak nazywano przed laty sztolnie) w Górach Sowich.
Wewnętrzne drzwi z "wartowni" na Soboniu znajdujące się w rękach prywatnych, stan na listopad 2017. (fot. Jakub Pomezański)
Sory ale ksiazka Kajzera to bajka.Podrasowana, ocenzurowana, wzbogacona kilkoma faktami. Jak ktos wie co to zimno, snieg i mroz wie o co chodzi.Ponadto tyle razy co zostal pobity i przezyl w takich warunkach conajmniej nierealne.
OdpowiedzUsuńOk, ale to Twoja teoria. Ja pozostanę przy swojej. :)
Usuń..był gdzieś filmik z odkopania owej "blaszki" ;)
OdpowiedzUsuńTen znak z skały wyglada identycznie jak znak na innej skale ok 1km dalej,nie jest prz drodze i jest skierowany w niebo wiec niewidoczny i nie znany dla turystów ale wyglada jakby je wykuła ta sama osoba. Gdzis mam jego zdjęcie a umiejscowienie to skałka nieco ponizej torowiska biegnącego w kierunku kasyna
OdpowiedzUsuńPewien mój kolega, swoją drogą ekspert od górnictwa jednak z tego z Górnego Śląska (napisał m.in. na ten temat prace) jest zdania iż może to być stare oznaczenie pola górniczego. :)
Usuńtrzeba tam się wybrać...posdro dla kotek ;)
OdpowiedzUsuń