niedziela, 31 grudnia 2017

Zakończenie roku z Wunderwaffe

2017 zmierza powoli ku końcowi, już za kilkadziesiąt godzin zaczną strzelać korki od szampanów i przywitamy kolejny nowy rok. Czy będzie on dobry to się jeszcze okaże jednak ze względu na to, że okres ten pozwolił mi na zrobienie sobie długiego weekendu postanowiłem uczcić przywitanie 2018 roku w wyjątkowy sposób. Od wczoraj jestem wraz ze swoją rodziną jak i przyjacielem Marcinem w Międzyzdrojach, a miasto to stało się naszą bazą wypadową na kilka następnych dni. Obecność właśnie w tym miejscu znajdującym się nieopodal niemieckiej granicy nie jest przypadkowa - jesteśmy w odległości zaledwie 60 kilometrów od Peenemünde, niewielkiej nadmorskiej gminy położonej na wyspie Uznam znanej z działającego w tym miejscu do 1943 roku ośrodka badawczego zajmującego się pracami nad bronią "V". Historia tajnych broni do dzisiejszego dnia pobudza wyobraźnię niejednego poszukiwacza tajemnic choć nie każdy miał możliwość zetknąć się z nimi osobiście czego ja miałem przyjemność doświadczyć. Zanim do tego przejdę chciałbym najpierw w skrócie przedstawić czym właściwie były te bronie "V", których nazwa wzięła się od pierwszej litery słowa Vergeltungswaffe (broń odwetowa), do której zaliczamy trzy rozwijane przez Niemców projekty  takie jak:

  • V-1 (nazwa seryjna Fieseler Fi 103) czyli latającą bombę tudzież pocisk manewrujący w wersji w wersji bezzałogowej, który wszedł do seryjnej produkcji i był wykorzystywany do atakowania Londynu. Jego napęd pulsacyjny pozwalał na osiągnięcie prędkości wynoszącej 650 kilometrów na godzinę przy 240 kilometrach zasięgu. Ze względu na bardzo dużą zawodność oraz stosunkowo nie dużą prędkość, która pozwalała na jego łatwe zestrzelenie nie była to idealna konstrukcja. Ciekawostką jest fakt, że pracowano również nad jego załogową wersją oznaczoną jako Fieseler Fi 103R jednak nie została ona użyta bojowo, stanowiła natomiast inspirację dla Japończyków, którzy stworzyli swoją wersję latającej bomby-pocisku o nazwie Yokosuka MXY7 Ohka przeznaczoną do ataków kamikaze. W przeciwieństwie do niemieckiego załogowego pierwowzoru zostały one wykorzystane bojowo m.in. do zaatakowania amerykańskiej floty stacjonującej na Okinawie. 

 Fieseler Fi 103 w czasie lotu. (źródło: archiwum)

 Fieseler Fi 103R - załogowa wersja V-1. (źródło: archiwum)

Japońska wersja latającej bomby o nazwie Yokosuka MXY7 Ohka. (źródło: archiwum)

  • V-2 będący pierwszym pociskiem balistycznym (mówiąc wprost - rakietą) powstającym pod czujnym okiem Wernhera von Brauna początkowo rozwijanym jak i budowanym w ośrodku Peenemünde. Po jego zniszczeniu przez Aliantów w 1943 roku wybudowano do jego kompleks sztolni wykutych w górach Harz znany pod kryptonimem Dora. W przeciwieństwa dla V-1 jego prędkość wynosiła już 5500 kilometrów na godzinę co uniemożliwiało jego zestrzelenie jednak zasięg pozostawał niewielki bo zaledwie 320 kilometrów. Nie był on zresztą na ówczesnym etapie wojny najgorszy gdyż i tak głównym kierunkiem w jakim wystrzeliwano rakiety był również Londyn. Projekt V-2, znanego również pod pierwotną nazwą jako Aggregat 4 był kluczowy dla III Rzeszy i to właśnie w nim pokładano największe nadzieje - planowano wybudować specjalne okrętu podwodne przystosowane do ich przenoszenia, a także (już mniej potwierdzona informacja) przystosować je do przenoszenia broni chemicznej tudzież biologicznej.  

V-2 na specjalnie przystosowanych do ich transportu lawetach wraz z widoczną w tle startującą rakietą. (źródło: archiwum)

  • V-3 będący wielokomorowym działem, którego zasięg miał wynosić aż 165 kilometrów. W tym celu do jego głównej lufy zamontowano szereg dodatkowych komór z materiałami wybuchowymi, których eksplozje miały zwiększać prędkość już wystrzelonego pocisku. Ze względu na charakterystyczny wygląd jakie nadawały działu te dodatkowe komory zostało ono nazwane stonogą (Tausendfüßler). Jak można się domyślić konstrukcja ta była bardzo skomplikowana, a co za tym idzie wadliwa i podatna na uszkodzenia co czyniło ją najmniej udaną bronią "V".

Stanowisko działa "Tausendfüßler". (źródło: archiwum)

Oczywiście jak często ma to miejsce w świecie poszukiwawczo-historycznym tak i w sprawie broni odwetowych zdania badaczy są podzielone - niektórzy uważają, że Vergeltungswaffe było znacznie więcej, a najbardziej radykalne teorie mówią nawet o kilkunastu ich modelach kończąc nawet na V-18. Pomimo tego, że zagadnienie to jest bardzo ciekawe nie chciałbym go jeszcze rozwijać ze względu na jego zawiłość dlatego uznajmy na tę chwilę, że lista ta kończy się na V-3. Wszystkim tym co charakteryzuje owe bronie jest to, że ich testy oraz konstrukcja odbywały się w samym ośrodku Peenemünde (V-1 i V-2) jak i jego najbliższej okolicy (V-3, wyjątkiem jest to, że jego konstrukcja odbywała się we francuskim Mimoyecques natomiast testy miały miejsce w znajdującej się nieopodal Międzyzdrojów wsi Zalesie) ale również fakt, że sam projekt broni "V", którego były częścią wkomponowywał się w doktrynę "Wunderwaffe" (cudowna broń). Ta pochodząca jeszcze z okresu I Wojny Światowej częściowo oparta na propagandzie doktryna mówiła o konstrukcji nowej broni mającej odmienić losy wojny, skupiając się tutaj na II Wojnie Światowej chodziło o konstrukcję nowych superciężkich czołgów, samolotów rakietowych oraz odrzutowych, broni atomowej oraz wszelakich awangardowych rozwiązań, które w znacznym stopniu wyprzedzały swoją epokę jak i dokonania Aliantów. Co prawda w przypadku broni odwetowych o takiej awangardzie możemy głównie mówić tylko w kontekście V-2 jak i po części V-1 (V-3 ze względu na rzeczywiście znikome wartości bojowe pomijam) to właśnie dla tego pierwszego jak już wspomniałem wcześniej Niemcy zrobili najwięcej. Pomijając już tutaj sam kompleks wykuty w skałach gór Harz to ciekawą kwestią pozostaje związek niemieckich rakiet balistycznych z samym Riese. Teoria ta ma zarówno tyle samo zwolenników jak i przeciwników, choć sam podchodzą do niej z pewnym sceptycyzmem to nie pozostaję ślepy na oczywiste fakty, należy tutaj jednak pomyśleć o kompleksie tym jako nie o miejscu ich budowy, a raczej składowania czy też operowania nimi. Kłania się tutaj koncepcja Riese jako ostatniej reduty - innowacyjnego jak na tamte czasy obiektu łączącego w sobie zarówno cechy gigantycznego schronu dygnitarzy III Rzeszy jak i centrum dowodzenia posiadającego na swoim uzbrojeniu rakiety balistyczne, do których bez wątpienia można zaliczyć V-2. Oczywiście w ich przypadku nie można tutaj mówić  o konkretnym ich wykorzystaniu choćby ze względu na bardzo ograniczony zasięg jednak należy pamiętać, że projekt ten był cały czas rozwijany, a w 1952 roku radziecka rakieta R-2 będąca kopią niemieckiej V-2 miała zasięg zwiększony o 300 kilometrów w stosunku do pierwowzoru. Bardzo istotne jest również to, że obecnie znane nam sztolnie jakie zostały wybudowane w okresie II Wojny Światowej na terenie Gór Sowich nie spełniają jakichkolwiek wymagań jakie stawiałby takie obiekt jednak należy mieć na uwadze to, że nie zostały one ukończone, a przynajmniej część jaka jest nam znana gdyż jak powszechnie wiadomo (choćby w oparciu o wspomnienia Speera) ilość materiałów budowlanych była niewspółmiernie większa do tego co zostało wykorzystane jak i pozostało po wojnie na placach budowy... będąc przy temacie Riese należy w tym momencie wspomnieć jeszcze  o zeznaniach byłych więźniów wykorzystywanych do drążenia sztolni w okolicach Walimia, którzy słyszeli o przeznaczeniu kompleksu właśnie na potrzeby broni "V". Jeden z takich dokumentów spisany przez Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, a przekazanych mi przez śląskiego badacza Macieja Bartkówa zamieszczam poniżej do wglądu.

 Dokument GKBZNwP łączący kompleks Riese z realizacją programu broni "V". (źródło: IPN, archiwum Jakuba Pomezańskiego)

Choć od kilku lat próbuję znaleźć prawdziwie mocne dowody pozwalające na możliwość rzeczywistego połączenia kompleksu w Górach Sowich z V-2 (V-1 z wiadomych względów wykluczam) to jak do tej pory niestety nie udało mi się na nie trafić. Temat ten jednak wraca do mnie co jakiś czas i właśnie tak było wczesną wiosną 2016 roku kiedy po rozmowie z zaprzyjaźnionym bydgoskim badaczem zagadnień związanych z niemiecką rakieta balistyczną - Wojciechem Mąką okazało się iż posiada on w swoich zbiorach zakupiony na portalu Allegro identyfikator pracownika Heeresversuchsanstalt Peenemünde (Centrum Badań Wojskowych Peenemünde). Jak twierdził jego znalazca wyzbywający się swojej kolekcji został on wykopany na terenie... Riese. Niestety nie udało mi się dotrzeć do niego po dziś dzień jednak identyfikator ten znajduje się obecnie w mojej kolekcji i stanowi dla mnie bardzo silny bodziec mobilizujący mnie do dalszego drążenia nie do końca wyjaśnionego wątku Wunderwaffe w Górach Sowich. Należałoby tutaj jeszcze rozważyć możliwość ewentualnego oszustwa związanego z podaniem miejsca jego znalezienia jednak brakuje tutaj jakiegokolwiek motywu - kupujący czyli Wojciech absolutnie nie jest zainteresowany tematem "sowiogórskiego olbrzyma" (do takiego stopnia, że nie do końca zdawał sobie sprawy z wagi jaką stanowiło miejsce jego znalezienia!) więc zainteresowanie go kupnem poprzez podanie takiej, a nie innej lokalizacji całkowicie mijało się z celem. Został zakupiony natomiast dlatego, że identyfikator ten nie miał zbyt wygórowanej ceny oraz ze względu na zainteresowania kolegi Wojciecha jakim są prace nad V-2. Zakładając, że rzeczywiście jest to prawda (na co jestem obecnie przekonany w 90%) to trzeba sobie odpowiedzieć na jedno bardzo ważne pytanie... Co było powodem przyjazdu na Dolny Śląsk pracownika działu HVP? W chwili obecnej możemy tylko spekulować jednak odpowiedź na to pytanie prędzej czy później zostanie znaleziona, a Riese wbrew ostatnim "modnym" teorią zaskoczy nas jeszcze niejednym.

Rzekomo znaleziony na terenie Riese identyfikator pracownika Heeresversuchsanstalt Peenemünde. (zbiory Jakuba Pomezańskiego)

A jakie były dalsze losy V-2 po zniszczeniu ośrodka w Peenemünde oraz rozpoczęcia produkcji w górach Harz? Przede wszystkim biura projektowe jeszcze w 1943 roku zostały przeniesiona do sztolni znajdującej się w pobliżu austriackiego jeziora Traunsee, w tym samym roku zapadła również decyzja o stworzeniu poligonu doświadczalnego w okolicy podkarpackiej wsi Blizna. Ze względu na postępujące zmiany na froncie spowodowane z błyskawiczną ofensywą Armii Czerwonej, dla których kluczowy był lipiec 1944 zapadła decyzja o przeniesieniu poligonu z Blizny do Borów Tucholskich gdzie kontynuowano pracę badawcze nad zachowaniem się rakiet w czasie lotu próbując jednocześnie poprawić ich celność. Jednym z kierunków gdzie wystrzeliwano rakiety były tereny znajdujące się dziś na pograniczu województwa Wielkopolskiego i Łódzkiego. Miało to prawdopodobnie miejsce zimą na przełomie 1944 i 1945 - jak udało mi się ustalić podczas rozmowy z mieszkańcem tychże stron podczas weryfikacji terenowej. O samej sprawie zaś dowiedziałem się z publikacji Wacława Klepandy - działacza PTTK oraz byłego żołnierza Armii Krajowej, na które natrafiłem w periodyku "Na Sieradzkich Szlakach". Korzystając ze zdobytej wiedzy wyruszyłem w 2015 roku na rozeznanie terenowe podczas, którego natrafiłem na uprzednio wspomnianego świadka, a później dzięki jego opisowi wydarzeń z zimy 1944/1945 jak i udostępnionemu na Geoportalu systemowi LIDAR dotarłem do dwóch jak się okazało nie odkrytych do tej pory miejsc upadku rakiet V-2. Niestety ze względu na brak aparatu podczas pierwszych prac terenowych nie posiadam żadnej dokumentacji fotograficznej dotyczącej miejsca upadku nr 1 jednak mogę powiedzieć, że wraz z kolegą Jackiem wykonaliśmy wtedy kawał dobrej roboty. Odnaleźliśmy kilkanaście elementów stalowych jak i aluminiowych - większość była niemożliwa do zidentyfikowania jednak pośród nich znalazł się fragment zębatki jak i łańcuch serwomotoru steru. Do miejsca upadku nr 2 podeszliśmy jednak już będąc przygotowanym w znacznie lepszy sposób jak i w składzie powiększonym o kolejną osobę - dołączył wtedy do nas Grzegorz, który przyjechał do nas aż z Bytomia. 


Drugie miejsce upadku rakiety V-2 na pograniczu województwa Wielkopolskiego i Łódzkiego, stan na sierpień 2015. (fot. Jakub Pomezański)

Podczas pamiętnej, upalnej soboty (zakończonej swoją drogą wielką ulewą i nawałnicą) odnaleźliśmy w sumie 75 fragmentów rakiety rozrzuconych w promieniu do 50 metrów od leja. Pośród nich dało się rozróżnić niemożliwych do zidentyfikowania elementów stalowych oraz 29 aluminiowych. To właśnie pośród tych drugich kolega Jacek znalazł piękny rozerwany eksplozją kawałek będący fragmentem pokrywy turbopompy paliwa. 


Znaleziony przez Jacka fragment pokrywy turbopompy paliwa znajdującej się wewnątrz rakiety V-2. (fot. Jacek)

Dziwnym może wydawać się fakt, że w miejscu upadku rakiety znajdowane jest tak mało jej elementów. Jest to jednak dziwne tylko z pozoru, należy pamiętać, że konstrukcja V-2 w owym okresie była na tyle tajnym i awangardowym projektem, że Niemcy nie mogli pozwolić sobie na pozostawienie jej większych szczątków pozostałych po wybuchu. Wszystko było dość skrupulatnie zbierane i odsyłane w celu dalszych badań ze szczególnym uwzględnieniem elementów elektroniki wraz z tzw. "komputerem" obliczającym trajektorię lotu. 


Odnalezione w sierpniu 2016 szczątki rakiety V-2 znalezione w pobliżu drugiego miejsca upadku. (fot. Jakub Pomezański)

Tak właśnie wyglądało moje bliskie spotkanie z V-2, muszę przyznać, że było to wspaniałe doświadczenie i pomimo tego, że w okolicy znajdują się jeszcze inne miejsca ich upadku to wiele z nich zostało już przerytych przez domorosłych poszukiwaczy bez zachowania choćby podstawowej zasady poszukiwań jaką jest choćby orientacyjne oznaczenie na mapie miejsc odnalezienia ich szczątków. Do sprawy powróciliśmy ponownie w 2016 weryfikując kolejne miejsce upadku jednak poszukiwania te nie były tak owocne jak w 2015. Ze względu na obecność leja w pobliżu jednej ze wsi posłużył on jako śmietnik dla okolicznych mieszkańców, a porozrzucane dookoła śmieci uniemożliwiały prowadzenie jakichkolwiek prac. Dalsze poszukiwania miejsc upadku rakiet obecnie są dla mnie już zamkniętym tematem - od około roku skupiam się teraz na ich powojennym losie ze szczególnym uwzględnieniem prac nad rozwojem V-2 w ZSRR widzianym oczami amerykańskiego wywiadu. Wątek ten jest mało znany choć podobnie jak w przypadku USA i zainicjowanej przez ich służby specjalne operacji o nazwie "Paperclip" (Spinacz) podczas, której przejęto znaczną część niemieckich naukowców pozostaje on niezmiernie ciekawy. Według ustaleń CIA wiele miejsc testów V-2, a później kolejnych wersji rozwojowych tego pocisku balistycznego o nazwach R-1 oraz R-2 znajdowało się na terenie polskiego wybrzeża, a liczne infiltracje radzieckich ośrodków badawczych znajdujących się na terenie kosmodromu Kapustin Jar czy też w podmoskiewskim Chimki pozwoliło już w latach 50 na nakreślenie bardzo dokładnego planu obiektów. Od kilku miesięcy próbuję stworzyć tekst oparty na posiadanych przeze mnie dokumentach będących w rzeczywistości raportami wywiadowczymi CIA na temat powojennych losów V-2 w Związku Radzieckim jednak ze względu na znaczną ilość tematów, którymi zajmuję się w międzyczasie nie pozwala mi na dopięcie sprawy do samego końca. Aby nie być gołosłownym zamieszczę poniżej kilka poglądowych raportów do wglądu czytelnika jednak jeszcze bez żadnego komentarza czy też tłumaczenia. 



Przykładowe dokumenty wywiadowcze CIA. (źródło: archiwum CIA, zbiory Jakuba Pomezańskiego)

Zakończenie prac terenowych związanych z poszukiwaniem V-2 jak i zagłębienie się z powojenną historią rakiet w kontekście ZSRR to jeszcze nie koniec. Nasza obecność w Międzyzdrojach związana jest właśnie ze wspomnianym we wstępie ośrodkiem Peenemünde, który dziś odwiedziliśmy. Poza samą placówką badawczą dotarliśmy również do kilku innych interesujących miejsc związanych z kompleksem badawczym o czym napiszę już w nowym roku. Podczas 2018 roku chciałbym się również skupić na pozostałych obiektach związanych z rozwojem broni "V" - poligonie w Bliźnie oraz Borach Tucholskich, miejscu testowania samolotu rakietowego Bachem Ba 349 Natter jak i pozostałych miejsc związanych z ich rozwojem. Jeszcze w tym roku bo 31 grudnia przyjrzymy się miejscu gdzie testowano V-3 po czym ze spokojem pożegnamy 2017 rok. Właśnie z tej okazji chciałbym życzyć czytelnikom jak najbardziej udanego roku 2018, oby był on dla nas jak najbardziej pomyślny.




sobota, 23 grudnia 2017

Wewelsburg - nazistowski Watykan, cz. II - Nowa Religia

Jako, że Wigilia za pasem postanowiłem dziś poruszyć temat związany zarówno z zamkiem Wewelsburg, Wigilią Bożego Narodzenia oraz wprowadzaniem nowej religii w III Rzeszy Niemieckiej. Niezaznajomiony z nazistowskim okultyzmem czytelnik musi wybaczyć mi, że w poniższym tekście, który jest drugą częścią mojego cyklu "Wewelsburg - nazistowski Watykan" przechodzę bez głębszego wyjaśnienia znaczenia samego zamku Wewelsbug jak i roli Himmlera czy też Wiliguta alias Weisthora przy kształtowaniu powstającego w jego murach specyficznego kultu. Postaram się jednak rozwinąć (w dość ograniczonym stopniu aby nie powstał z tego elaborat) wątki niezrozumiałe dla "czytelnika z zewnątrz" aby zrozumieć kierunek w jakim podążali ówcześni przywódcy Niemiec.

Znajdujący się w tle zamek Wewelsburg widziany z placu służącego dziś za parking obsługi. Po prawej stronie widoczny budynek koszar SS. (fot. Jakub Pomezański)

Pomimo obiegowej opinii relacje pomiędzy III Rzeszą, a kościołem nie były tak proste jak zwykle je się przedstawia - z reguły uznaje się, że istniała swoista umowa pozwalająca jakoby na realizację wspólnych celów i przyzwolenie na działanie Hitlera - w oparciu o podpisaną przez Führera umowę konkordatową (Reichskonkordat) pomiędzy Niemcami, a Watykanem. W rzeczy samej umowa taka została spisana, a przedstawicielem strony watykańskiej był późniejszy papież Pius XII - Eugenio Pacelli jednak to co chciała osiągnąć III Rzesza oraz Stolica Apostolska to już zupełnie inna kwestia. W bardzo dużym skrócie można powiedzieć, że Watykanowi zależało przede wszystkim na tym aby w "nowych Niemczech" istniała możliwość legalnego wyznawania religii katolickiej wraz ze wszystkimi związanymi z tym aspektami prawno-społecznymi (obecność ambasadora Watykanu w Berlinie i na odwrót, zgoda na działalność szkolnictwa katolickiego, obecność w wojsku katolickich kapelanów itd.), natomiast Hitler potrzebował konkordatu aby nie utracić zdobytego poparcia i prawdę powiedziawszy z mojego punktu widzenia po nic więcej. Jako przykład może tutaj posłużyć fakt, że praktycznie wszystkie zawarte w nim artykuły (w liczbie 34) zostały przez niego złamane! Spoglądając również na aspekt ten z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy na temat związków Führera z okultystycznym stowarzyszeniem Thule naiwnym byłoby twierdzić, że relacje Watykan - III Rzesza miałyby mieć jakieś inne znaczenie jak tylko wizerunkowe. Wprowadzanie nowej religii pozostającej w opozycji do Chrześcijaństwa wymagało długotrwałych zmian w niemieckim społeczeństwie, a wszelkie gwałtowne działania nie odniosłyby pożądanego skutku. W rzeczy samej pracowano nad ich wprowadzaniem o czym będzie w dalszej części tekstu jednak ze względu na rozpoczęte działania wojenne zostało to odłożone na dalszy plan... Hitler zresztą w wielu swoich prywatnych rozmowach prowadzonych najczęściej w nocy kiedy osiągał swoją największą aktywność snuł swoje przepełnione nienawiścią do kościoła katolickiego tyrady, a już w 1941 roku powiedział bardziej oficjalnie:

"Trzeba się zastanowić: czy nie łatwiej rządzić, zawarłszy konkordat? Po gruntownym rozważeniu otrzymujemy taką odpowiedź: 1. Jest to oddanie się władzy państwa w ręce trzeciej siły,o której nie wiadomo jak długo będzie można na niej polegać. Anglikański Kościół nominalny - tak, na nim Anglia może polegać. Ale Kościół katolicki? Czy nie ryzykujemy, że pewnego dnia zmieni kurs. chociaż początkowo w imię utrzymania swoich wpływów poszedł na służbę władzy państwowej? Jeśli pewnego dnia Kościołowi czy księżom polityka państwa przestanie odpowiadać, zwrócą się przeciwko państwu. Teraz właśnie coś takiego widzimy, z przeszłości też mamy zniechęcające przykłady."

Oczywiście niezaprzeczalnym faktem pozostaje powojenna pomoc udzielona niemieckim zbrodniarzom przez ludzi związanych z kościołem jednak należy patrzeć na to raczej jak na pomoc dla "byłych bojowników walczących z komunizmem" za jakich uznawano SS oraz Wermacht w do niedawnej niemieckiej propagandzie niż na jakiś szerszy pakt przyjaźni. Nie bez znaczenia pozostawały tutaj również relacje rodzinne czy też towarzyskie gdyż tak jak wspomniałem powyżej celem Hitlera nie było wywołanie gwałtownej rewolucji polegającej na natychmiastowej zmianie ustroju religijnego w Państwie.  

Himmler ze swoim sztabem podczas wizyty w Wewelsburgu. (źródło: archiwum autora)

Choć nie zachowały się na to żadne dowody w postaci rozkazów to sądząc po podejmowanych przez niego działaniach należy uznać, że rzeczywistym wykonawcą planu zmiany religii był nie kto inny niż Heinrich Himmler. Wybór ten mógłby wydawać się oczywisty przez jego związek z wspomnianym w pierwszej części "Wewelsburg - nazistowski Watykan" Jörgiem Lanzem von Liebenfelsem gdyż był członkiem jego okultystyczno-rasistowskiej organizacji Ordo Novi Templi, a także w późniejszym okresie związał się z Thule. Potrafił również otoczyć się "właściwymi" ludźmi jak właśnie wspomnianym we wstępie "nadwornym magiem" Wiligutem, z którym relacje zawiązał w 1933 roku i od razu znalazł dla niego posadę w Głównym Urzędzie Rasy i Osadnictwa SS (Rasse und Siedlungshauptamt - RuSHA). To właśnie tam w specjalnie wydzielonej komórce - departamencie ds. prehistorii - zajmował się m.in. badaniem germańskich run, a także kilkoma innymi projektami, o których więcej napiszę w następnej części. Należy tutaj również wspomnieć już o dwukrotnie pojawiającym się tutaj 1933 roku (w kontekście podpisania konkordatu, a także rozpoczęciem współpracy z Weisthorem). To właśnie wtedy, a dokładniej 3 listopada 1933 Himmler zdecydował się wydzierżawić zamek Wewelsburg na potrzeby SS. Wracając jednak jeszcze na chwilę do Wiliguta - opracował on (prawdopodobnie na zlecenie Himmlera) swoisty manifest gdzie w 10 punktach przedstawił on sposób wprowadzenia tzw. "Urglaubens". Nazwa ta została zaczerpnięta z księgi Oera Linda - manuskryptu pochodzącego rzekomo z 2200 roku z przed naszej ery będącego autorstwem germańskiego ludu Fryzów. Miał on zostać odkryty w połowie XIX wieku i już wtedy wielu naukowców twierdziło, że to falsyfikat jednak ze względu na zawarte w nim informacje (m.in. o wyższości germanów nad innymi rasami wyrażanej poprzez szeroko zakrojoną ekspansję na świecie) cieszył się bardzo dużym powodzeniem w kręgach związanych z NSDAP. Jego przetłumaczenia podjął się Herman Wirth - jeden z założycieli Ahnenerbe. Czym właściwie było "Urglaubens"? Wirth określał go jako "wysublimowaną kosmogonię aryjską" co znów pozwala na postawienie znaku równości pomiędzy nim, a religią. Zresztą manisfest Wiliguta nie pozostawia złudzeń, poniżej przedstawiam jego tłumaczenie w przekładzie Alana Zycha.

 Dwa oblicza obłędu Himmlera, od lewej: Herman Wirth i Karl Maria Wiligut alias Weisthor. (źródło: archiwum autora)

Do wytworzenia "Urglaubens", który nigdy nie zaprzeczył całej mądrości i wiedzy naturalnej, konieczne jest podjęcie rozsądnych działań ze strony Państwa:
1.  Kompletna ochrona zabytków dla wszystkich muzeów (także dla tak zwanych prywatnych!), dzieła sztuki wszelkiego rodzaju (zwłaszcza od prehistorii do XVII stulecia), budynki, jaskinie, kamienie pamiątkowe, formacje skalne, kościoły, kaplice, wały, jak również znaleziska z ziemi.
Przepisy dotyczące ochrony zabytków są wielokrotnie i regularnie publikowane przez cały rok!
2. Zewidencjonowanie wszystkich dóbr kościelnych, jako pierwsze i oczywiste. Następnie "wyrównanie" ich w stosunku do aktualnej liczby wiernych, jako że zostanie wtedy wiele np. protestanckich lub niemiecko wierzących itd. [majątków] stąd w pełni uzasadnione roszczenie do posiadania udziału w "dobrach kościelnych", które zostaną utracone w okresie zmiany wiary......
3. Stopniowe zakończenie [działalności] szkół klasztornych na jednakowych warunkach. (w nowych budynkach kościołów i klasztorów zachodzi konieczność najdokładniejszego przedstawienia państwu ich funkcjonującej nazwy, adresu przez  przedstawienie gminy, obszaru, okręgu itd.!)
4. Każdy zawodowo wykształcony kapłan ma zawsze postępować [pro]państwowo i nie móc w ogóle wstępować [do zgromadzeń] przed 24 rokiem życia!
5. Następnie [platzzugreifen?] rozwiązanie wszystkich męskich i żeńskich klasztorów, gdzie uprzednio wystąpić z dokładną kontrolą przynależności państwowej w każdym klasztorze aby móc wykazać całą "nie Niemieckość". Tylko te służące celom charytatywnym można początkowo pozostawić.
6.  Następne są także instytucje służące celom humanitarnym przekształcone w państwową własność i funkcjonowanie, przy czym początkowo pozostawi się pracujące tam osoby aż do ich śmierci, lecz bez tolerowania nowych wcieleń z duchowieństwa lub zakonnic.
7. Energicznie karanie duchownych, poszukiwanie "prozelityzmu", przeciwstawienie się ewentualnej apostazji lub wystąpienie przeciwko adwersarzom publicznie lub z ambony.
8. Konfiskata wszystkich majątków kościelnych bez różnicy, zakaz jakichkolwiek "spadków" na cele kościelne, przy czym takie testamenty będą ogłoszone jako nieważne i tak zapisane majątki natychmiast przypadną państwu.
9. Nieszkodliwa działalność duchownych z wykorzystaniem na korzyść dla Państwa..........
10. Wszystkie związki wyznaniowe mają same utrzymywać swoich działaczy z corocznie nowo obliczanych składek!
Związki wyznaniowe finansują się więc jedynie z własnych środków ze składek!

Manifest Wiliguta w oryginale. Na uwagę zwraca znajdujący się na samym końcu podpis autora zapisany w formie runicznej. (źródło: Bundesarchive, zbiory Jakuba Pomezańskiego) 

Ten niewątpliwie bełkotliwy (i bardzo trudny do przetłumaczenia) tekst "rasputina Himmlera" jak bywał nazywany Wiligut zawiera zadania dla Państwa, które mają doprowadzić do zaistnienia "Urglaubens". Mówiąc na marginesie pismo to ma jeszcze jedno bardzo duże znaczenie - pokazuje w jakim stanie psychicznym znajdował się jego autor Karl Maria Wiligut "Wiesthor". Zajmując się jednak analizą zawartych w manifeście zaleceń można zauważyć, że poza wskazaniem zadań autor nie precyzuje jak każdy z 10 punktów ma zostać zrealizowany. Prawdopodobnie sposób wykonania nie miał najmniejszego znaczenia, a najważniejszy pozostawał cel wspomniany mimochodem w 2 punkcie, a którym była zmiana religii w Niemczech. Przyglądając się zawartym zaleceniom można natomiast odnieść wrażenie, że w rzeczy samej niektóre z punktów przygotowujących do wprowadzenia "wysublimowanej kosmogonii aryjskiej" zostało zrealizowanych. Mam tutaj na myśli punkt pierwszy, którego realizacja mogła tutaj zaistnieć mimochodem jako naturalna proces w kształtowaniu się nowego Państwa. Co ciekawe znalazłem tutaj pewną analogię ze sprawą z 1944 roku (czyli na około 8-10 lat po manifeście Wiliguta) dotyczącą budowy podziemnego kompleksu w górach Harz! Jak zapewne większość czytelników wie w górach tych tuż po prawie całkowitym zniszczeniu ośrodka produkcyjnego przeznaczonego rakiet V-2 w Peenemünde w 1943 zadecydowano o zbudowaniu wykutego w skałach kompleku Mittelwerk. W jego sztolniach odpornych na bombardowanie zbudowanych na kształt drabiny przeniesiono całą produkcję tychże rakiet, którą rozpoczęto już w styczniu 1944 roku z jednoczesnym prowadzeniem dalszych prac mających na celu powiększenie podziemnej fabryki. To właśnie w związku z ich postępem do Himmlera tytułowanego jako prezes Ahnenerbe napisał niejaki Lange - przewodniczący niemieckiego stowarzyszenia jaskiń i kopalni pokazowych. W liście tym wyrażał swoje zatroskanie o stan naturalnych jaskiń znajdujących się w okolicach powstającego kompleksu co w rzeczy samej nie pozostało bez odzewu samego Himmlera. Nakazał weryfikację ich ewentualnych uszkodzeń spowodowanych pracami budowlanymi co znalazło swoje odzwierciedlenie w korespondencji z Ahnenerbe wynoszącej około 50 listów! Pokazuje to jak ważne nawet w końcowym okresie wojny były zalecenia Wiliguta, z którym de facto Himmler zakończył współpracę już w 1939 roku...

 List przewodniczącego Lange do Reichsführera SS Heinricha Himmlera, w którym wyraża on zatroskanie o stan naturalnych jaskiń, które znalazły się w pobliżu budowanego na terenie gór Harz kompleksu Mittelwerk. (źródło: NARA, zbiory Jakuba Pomezańskiego) 

Przedstawione uprzednio zrealizowanie jednego punktu z zaleceń Wiliguta oczywiście nie świadczy jeszcze o wprowadzeniu w życie planu wytworzenia "Urglaubens" jednak gdy przyjrzymy się z bliska wszystkim pozostałym punktom można zauważyć, że przynajmniej na małą skalę rozpoczęto realizację każdego z nich. W III Rzeszy (jak i na okupowanych terenach) dochodziło wielokrotnie do aneksji dóbr kościelnych, likwidacji szkół prowadzonych przez księży jak i zakony czy też ograniczano możliwość rozwoju struktur religijnych poprzez częściowy zakaz wcielania w ich szeregi ludzi chcących poświęcić swoje życie duszpasterstwu. Dochodziło także do karania kapłanów poprzez zsyłanie ich do obozów koncentracyjnych i w rzeczy samej - tak jak mówił punkt 9 nieszkodliwa działalność kapłanów została utrzymana z korzyścią dla Państwa, w końcu umowa konkordatowa służyła właśnie temu. W tym momencie należy również sobie odpowiedzieć na pytanie czy posunięto się dalej? W końcu manifest Wiliguta w udostępnionej części nakazuje jedynie jak postępować z obecnie działającą religią w III Rzeszy jednak nie mówi nic o wprowadzaniu nowych obrzędów. Oczywiście rozpoczęto wprowadzanie nowych obrzędów jednak ograniczono je początkowo dla wąskiej grupy ludzi - członków SS. Głównym centrum nowej religii był oczywiście zamek Wewelsburg gdzie urządzano już pierwsze chrzty jak i śluby w nazwijmy to "obrządku SS" - scenarzystą ceremonii był nie kto inny jak właśnie Wiligut. Obydwa wymienione ceremoniały były bardzo ciekawe dlatego przyjrzę się im tutaj z bliska (na podstawie ustaleń Igora Witkowskiego za "Wewelsburg Zamek Świętego Graala SS") zaczynając od ślubu, którego miał udzielać dowódca jednostki Pana młodego. Składanie przysięgi miało odbywać się przy ołtarzu na, którym miał płonąć wieczny ogień zastępowany zamiennie z drzewem życia - jak postulował Weisthor miał być to Irminsul będący jego symbolem.

Symbol Irminsul był także wykorzystywany jako logo organizacji Ahnenerbe, na powyższym dokumencie widoczny w jego centrum z runami SS. (źródło: Bundesarchive, zbiory Jakuba Pomezańskiego) 

Jeśli ceremoniał zaślubin miał odbywać się w sali to należało przystroić ją symbolami Słońca i odrodzenia - gałązkami jodłowymi oraz kwiatami słonecznika jak i symbolami runicznymi właściwymi dla danego rodu czy też ich herbami (szerzej na temat nazistowskiej heraldyki w kolejnej części serii). Niestety nie są znane jakiekolwiek szczegóły na temat tego jak miała brzmieć choćby przysięga składana przed udzielającym ślubu dowódcą. Znacznie więcej informacji zachowało się w związku z udzielanymi chrztami nazywanymi "ceremonią nadania imienia" choć w ich przypadku nie zdefiniowano jakie kwalifikacji musi posiadać oficer SS który ją przeprowadzał. Przed ołtarzem na którym znajdowała się flaga Niemiec jak i zdjęcie Hitlera zbierali się rodzice wraz z dzieckiem jak i oficer-kapłan, który miał skrapiać dziecko wodą wypowiadając formułę: "niech wszystko co nieniemieckie będzie Ci obce". Dziecko miało być zawsze owinięte w szal z surowej wełny, na którym musiały być wyhaftowane runy"sig" oraz swastyki, natomiast w darze od SS otrzymywało puchar oraz łyżeczkę wykonane ze srebra, niebieski jedwabny szal oraz świecznik z wygrawerowanymi słowami: "jesteś tylko ogniwem w niekończącym się łańcuchu rodu". Tyle jeśli chodzi o informacje szczegółowe na temat strony "technicznej" ceremoniału natomiast równie ciekawe i szczęśliwie zachowane zostały informacje na temat dokładnego jego przebiegu. Zamieszony poniżej zapis podaję za Igorem Witkowskim, który dotarł do niego i oryginalnie zamieścił w książce "Wewelsburg - Zamek Świętego Graala SS". Dotyczy on chrzcin czy też "ceremonii nadania imienia" syna szefa sztabu Himmlera (RFSS), który odbył się w styczniu 1937 roku. 

Zdjęcie przedstawiające ceremonię przysięgi małżeńskiej na zamku Wewelsburg. (źródło: archiwum autora)

Dzisiaj, 4 stycznia 1937 r. SS-Brigadeführer Karl Wolff zameldował w swym domu w Rottach-Egern nad jeziorem Tagernsee mnie, obecnemu Reichsführerowi SS co następuje:
"Reichsführerze SS, melduję panu niniejszym nasze trzecie dziecko, które urodziła mi moja małżonka Frieda, z domu von Römheld, jako pierwszego syna, 14 stycznia 1936 roku z końcem trzeciego roku Trzeciej Rzeszy Niemieckiej."
Odparłem na to:
"Dziękuję Panu. Usłyszałem pański meldunek przy świadkach, ojcu chrzestnym tego dziecka, a więc przy mnie samym; SS-Brigadeführerze Weisthorze, SS-Gruppenführerze Heydrichu i SS-Sturmbannführerze Diebitschu. Pana dziecko zostanie wpisane do księgi narodzin SS i zostanie zaznaczone w księdze rodowej SS."
Brigadeführer Wollff przekazał następnie dziecko matce, która je od niego przyjęła. Następnie poleciłem SS-Brigadeführerowi Weisthorowi aby dokonał nadania imienia. SS-Brigadeführer Weisthor owinął dziecko niebieską wstęgą życia i wypowiedział tradycyjne słowa:
"Niech niebieska wstęga wierności przewija się przez całe Twoje życie! Kto jest Niemcem i czuje po niemiecku, musi być wierny! Narodziny i małżeństwo, życie i śmierć są połączone symbolicznie tą niebieską wstęgą. A wasze dziecko niech odtąd przynależy do rodu wraz z moim gorącym życzeniem, aby został porządnym niemieckim chłopcem i uczciwym niemieckim mężczyzną."
SS-Brigadeführer Weisthor wziął teraz kielich i wypowiedział tradycyjne słowa:
"Źródłem wszelkiego życia jest Got! Niech twa wiedza, twoje zadania, cel twojego życia i wszelkie doświadczenia życiowe płyną z Boga. Niech każdy łyk z tego kielicha będzie świadectwem tego, że jesteś związany z Bogiem."
Przekazał kielich ojcu dziecka. SS-Brigadeführer Weisthor wziął teraz łyżeczkę i wypowiedział tradycyjne słowa:
"Niech ta łyżka zawsze Cię karmi, aż do czasu gdy osiągniesz młodzieńczą dojrzałość. Niech twa matka poświadczy tym samym swą miłość do ciebie i karze cię poprzez nieużywanie tej łyżki, gdy popełnisz wykroczenie przeciwko nakazom Boga."
Przekazał łyżkę matce dziecka. SS-Brigadeführer Weisthor wziął następnie pierścień i wypowiedział zwyczajowe słowa:
"Ten pierścień, rodowy pierścień SS rodu Wolffów, będziesz o dziecię nosił pewnego dnia, gdy jako młodzieniec sprawdzisz się przed SS i udowodnisz swoją rodową wartość. A teraz zgodnie z życzeniem twoich rodziców nadaję ci imiona: Thorisman, Heinrich, Karl, Reinhard. Waszym, rodzice i chrzestni, obowiązkiem jest wychować to dziecko zgodnie z wolą Boga na człowieka z prawdziwym, odważnym, niemieckim sercem. Tobie - drogie dziecko - życzę, abyś sprawdził się tak, żebyś wkraczając w dojrzałość młodzieńczą mógł zachować na całe życie dumne imię Thorisman."

To już całość zapisu przedstawiającego chrzest syna Karla Wolffa, warto tutaj nadmienić, że pojawiające się w nim określenie Boga jako Got nie odnosi się do znanego nam bytu, a raczej jeszcze do czegoś co nie zostało do końca sprecyzowane. W Rzeszy istniały dwie szkoły - jedna z nich reprezentowana przez Wiliguta odnosiła określenie Got do bogów starogermańskich jak na przykład Wotan czy też do bogów ze skandynawskiego panteonu. Walter Darre (emigrant z Argentyny, szef Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa) natomiast był zwolennikiem odnoszenia określenia Got go do sił natury. Interesujące w tym kontekście wydaje się również imię nadane synowi Wolffa brzmiące Thorisman co mogło by tutaj wskazywać na zbliżenie się raczej do wiligutowskiej interpretacji gdyż imię to można przetłumaczyć jako "człowiek Thora". 

Zdjęcie przedstawiające ceremonię nadania imienia na zamku Wewelsburg. (źródło: archiwum autora)
 
Obchody święta przesilenia zimowego, zdjęcie wykonane prawdopodobnie przy obecnej gospodzie Ottenshof w Wewelsburgu. (źródło: archiwum autora) 

 Nie inaczej mogło być w przypadku zastępowania świąt chrześcijańskich jakie celebrowane były w Niemczech, podobnie jak w przypadku zastępowania ceremonii chrztu czy też zaślubin za "poligon doświadczalny" posłużyły struktury SS. Nie są mi znane przypadki zmiany świąt Wielkanocnych choć zapewne można być pewnym ze względu na podjęte działania związane z likwidacją Bożego Narodzenia, że takowe miało miejsce. Obchodzone 24 grudnia święto jeszcze po 1933 grudnia zostało zamienione na oficjalne obchody święta przesilenia zimowego nazywane "Julfest" co wyraźnie świadczyło o tym, że w III Rzeszy Niemieckiej ostatecznie na chrześcijaństwo nie mogło być miejsca. Rozwinięte zostały nowe ceremonie religijne związane z tym świętem, które miały zastąpić tradycje chrześcijańskie. Ustanowione zostało, że podczas święta zimowego przesilenia zaprzestano obdarowywania się podarkami - tradycja ta miała przypadać na okres święta przesilenia letniego. Być może przyczynił się do tego fakt, że rocznica śmierci matki Hitlera przypadała na okres Bożego Narodzenia przez co miał związane z tym okresem mieszane uczucia jednak nie jest to w żaden sposób udokumentowane. Istotne w tym kontekście jest natomiast to, że sam Hitler wybrał dzień urodzin swojej matki jako datę kiedy obchodzono Dzień Matki Niemieckiej... Jeszcze w 1939 oficjalnie zakazano używania nazwy "święta Bożego Narodzenia" zastępując je powyżej wymienionym świętem przesilenia zimowego, nie zrezygnowano jednak ze wszystkich tradycji jakie związane były z chrześcijańskim świętem narodzin Mesjasza. Mam tutaj na myśli utrzymanie się tradycji choinki, która pomimo tego, że została rozpropagowana przez Marcina Lutra i uznawana za protestancki zwyczaj to w rzeczywistości była jeszcze przedchrześcijańskim zwyczajem odnoszącym się do wiecznie zielonego drzewa, które można wiązać z germańskim drzewem życia symbolizowanym przez wspomniany przy okazji ceremonii zaślubin Irminsulem. Dekorowane były one jednak w swoisty sposób - m.in. poprzez bombki ze swastykami czy też innymi symbolami runicznymi, a także wykonanymi ze słomy zwierzętami.  

Znajdujące się w zbiorach muzeum zamku Wewelsburg ozdoby choinkowe jakimi dekorowane były drzewka podczas święta przesilenia zimowego. (fot. Jakub Pomezański) 

Należy mieć tutaj świadomość, że święto przesilenia zimowego w całości to oczywiście nie był "autorski projekt Niemców", a raczej nawiązanie do tradycji przedchrześcijańskich. Dzień ten czczony był już w czasach starożytnego Rzymu podczas święta nazywanego Saturnaliami, znali je również Słowianie jednak używali określenia Szczodre Gody, a także Persowie uznając ten dzień za rocznicę narodzin boga Słońca - Mitry oraz oczywiście Germanie dla których był to Jul. Pomimo odmiennego nazewnictwa jak i różnic wynikających z różnorodności kulturowej ludów święto to cechował jeden wspólny mianownik - była to okazja do czczenia odradzającego się słońca, które góruje w zenicie na tak zwanym zwrotniku Koziorożca powodując jednocześnie, że dzień ten jest najkrótszym dniem w roku. Od momentu nastąpienia przesilenia zimowego każdy następny dzień staje się coraz dłuższy co stanowiło dla starożytnych wierzeń dowód na odrodzenie się Słońca.

  Znajdujące się w zbiorach muzeum zamku Wewelsburg lampki Julleuchter będące symbolem święta przesilenia zimowego. (fot. Jakub Pomezański)

Niemcy (czy też jeszcze w tym momencie samo SS) nie odeszli od tradycji światła jako głównego symbolu tego święta. Nie można tutaj przedstawić żadnych konkretnych dowodów na temat charakteru obrzędów odprawianych w tym dniu jednak sądząc po jednym z niewielu zachowanych zdjęć jakie zamieściłem powyżej przedstawiających jego obchody widać na nim rozświetlone drzewko i zebranych dookoła niego ludzi - prawdopodobnie wiązało się to ze śpiewaniem wspólnych pieśni zakończone wspólnym biesiadowaniem przy blasku świateł. Ponadto wykonywane były specjalne lampki będące symbolem tego święta, które nosiły również wspólną z nim nazwę - Julleuchter. Wykonywane one były w należącym do SS zakładzie gospodarskim Monachium - Allach i nadawane były każdemu członkowi Schutzstaffel wraz ze specjalnym certyfikatem podpisywanym przez Himmlera. Jak widać na powyższych zdjęciach posiadały one symbol serca oraz runę "hagal" oznaczającą wiarę. Lampki te miały być rytualnie używane w trakcie obchodzonego święta.

Produkcja Julleuchter w gospodarskim zakładzie SS, Monachium-Allach. (źródło: archiwum autora)

Pomimo tego, że plany wprowadzenia nowej religii ograniczyły się tak naprawdę do wąskiego grona związanego ściśle z SS to praktycznie przez cały okres poczynając od przejęcia władzy przez NSDAP w Niemczech, a kończąc na 1939 roku kiedy skupiono się przede wszystkim na działalności wojennej czyniono przygotowania do rozszerzenia wpływów "Urglaubens" na cały kraj. Realizowano zalecenia Wiliguta, wprowadzano nowe tradycje, a także w mniej lub bardziej oficjalny sposób walczono z kościołem - pomimo podpisania przez III Rzeszę konkordatu. Okres wojny nie sprzyjał na wprowadzanie tak drastycznych zmian w samym niemieckim społeczeństwie jednak politykę tą moim zdaniem stosowano również na okupowanych terenach Polski gdzie w bardzo drastyczny sposób rozprawiano się z wszelkimi przejawami religijności. Można nawet uznać, że był to w pewnym sensie kolejny eksperyment socjologiczny mający na celu wykazanie reakcji społeczeństwa na tak radykalne działania. Choć jak już wspomniałem zmiany w sferze religijnej obejmowały początkowo tylko SS (i tak naprawdę na nim się zakończyły) to podjęcie takich kroków miało również bardzo duże znaczenie dla przyszłości sfery religijnej całego społeczeństwa. Zakładając, że zmiany te byłyby dość opornie przyjęte przez silnie protestanckie jak i po części katolickie społeczeństwo ówczesnych Niemiec to w sytuacji gdy członkowie SS zaczęliby stanowić przynajmniej połowę ludności kraju zaczęłoby to przynosić oczekiwane rezultaty. Należy pamiętać, że młodzi Niemcy już od najmłodszych lat byli w odpowiedni sposób kształtowani poczynając od Hitlerjugend, szkoły, a w końcu Schutzstaffel - tak uformowani ludzie z własną religią, tradycją, a także arystokracją pozwoliliby na zbudowanie zupełnie nowego społeczeństwa opartego na wartościach zgodnych z założeniami okultystycznego stowarzyszenia Thule.

wtorek, 19 grudnia 2017

Smoszew - zaginiony ośrodek Lebensbornu

Założona z inicjatywy Heinricha Himmlera w 1935 roku oraz wchodząca w skład administracji SS organizacja Lebensborn pozostaje kolejną gałęzią Shutzstaffel znajdującą się w kręgu moich zainteresowań. Jej nazwę można przetłumaczyć jako "Źródło Życia", brzmi to dość pretensjonalnie jednak w całości oddaje cele jakie miały być przez nią realizowane, a w szczególności ten jeden najważniejszy jakim było określone w jej statucie odnowienie niemieckiej krwi. Ich osiągnięcie miało odbywać się m.in. za pomocą wspierania wartościowych pod kątem rasowym jak i biologicznym rodzin wielodzietnych, opieką nad samotnymi matkami wychowującymi dzieci (oczywiście aby do tego doszło należało najpierw dokładnie zbadać samą matkę, dziecko, a także ojca pod kątem ich przydatności rasowej), udzielaniu pomocy brzemiennym kobietą na terenach okupowanych, które miały wydać nieślubne dziecko - jeśli spełniały one wymogi czystości rasowej udzielano jej pomocy, a także pozwalano na oddanie dziecka do adopcji. Realizacja celów miała się również odbywać za pomocą budowy specjalnych ośrodków Lebensbornu o różnorakim przeznaczeniu. Według oficjalnego przekazu organizacja ta pozostająca pod kierownictwem Maxa Sollmanna miała mieć charakter społeczno-dobroczynny jednak pod pozorem chęci niesienia opieki kryło się drugie, bardziej mroczne dno. 

SS-Standartenführer Max Sollmann przed rozpoczęciem procesów Norymberskich. (źródło: thirdreicharts.com)

Pomimo tego, że rzeczywiście działalność organizacji z niemieckiej perspektywy mogła się w ówczesnym okresie wydawać jako dobroczynna to w rzeczywistości działania podejmowane przez nią szokują do dzisiejszego dna - głównie dlatego, że związane one były z dziećmi. Budowa obozów przesiedleńczych dla dzieci była normą na terenach okupowanych, należy jednak pamiętać, że nie były to zwykłe obozy, a miejsca selekcji. To właśnie w nich gromadzono dzieci spełniające normy pozwalające na uznanie ich za Aryjczyków po czym już na tym etapie rozpoczynano prace nad ich zniemczaniem, a następnie odsyłano je do Rzeszy gdzie trwała dalsza germanizacja. Tak "zaprogramowane" dzieci zostawały adoptowane przez nie mogące mieć potomstwa niemieckie rodziny. Znane mi ośrodki tego typu znajdowały się m.in. w Bydgoszczy, Kaliszu czy też Łodzi jak i w Poznaniu jednak skąd pozyskiwano do nich te wszystkie dzieci? Jednym ze sposobów było rzeczywiście przekazywanie ich przez matki, które z własnej lub przymuszonej woli zaszły w ciąże z żołnierzem Wermachtu czy też SS - dotyczyło to jednak tych najmłodszych. Starsze dzieci natomiast to już znacznie bardziej poważna sprawa, były one najzwyczajniej zabierane matkom... sam jestem ojcem i nie jestem w stanie sobie wyobrazić jakie cierpienie przeżywały zarówno dzieci jak i ich rodzice. W tym momencie należy wspomnieć o działalności nieżyjącego już prawnika Romana Hrabara, który w powojennym polskim rządzie objął stanowisko pełnomocnika ds. rewindykacji dzieci polskich wykradzionych przez Lebensborn podczas II Wojny Światowej, był również członkiem Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (organizacji znanej ze swojej działalności m.in. na terenie Riese).  Jego prace na tym stanowisku trwały od 1947 do 1950 roku choć ze sprawą grabieży polskich dzieci zetknął się w 1945 tuż po zakończeniu wojny kiedy przyjechał na Śląsk w celu organizowania opieki społecznej dla mieszkających tam Polaków. Na żywo zainteresował się działalnością organizacji Lebensborn gdy zaczęły wychodzić na światło dzienne dokumenty dotyczące nie tylko grabieży dzieci ze Śląska ale również z innych części Polski, dzięki jego zaangażowaniu otrzymał wyżej wymienione stanowisko. Współpracował między innymi z założoną w Waszyngotnie organizacją UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration - Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy), do której siedziby znajdującej się w bawarskim Heidelbergu udał się tuż po objęciu stanowiska w Polskim rządzie. Jego obecność w tym miejscu nie była przypadkowa gdyż uzyskał tam akredytację jako Senior Child Research Officers (Starszy Specjalista ds. Poszukiwań Dzieci) z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża. Jego szerokie kontakty (m.in. z przyjaciółką żony ówczesnego prezydenta USA Eleonor Roosevelt) nie pozostawały bez znaczenia na sukcesy jego prac poszukiwawczych, dzięki nim dotarł m.in. do około 4000 stron dokumentów dotyczących organizacji Lebensborn, a następnie odzyskał pierwsze 25 dzieci z zakładu opiekuńczego "Schloss Hubertus" jaki znajdował się w bawarskim Oberlauringen. 

Jeden z przykładowych dokumentów dotyczących organizacji Lebensborn. (archiwum Jakuba Pomezańskiego, źródło: NARA)

Jego działalność polegająca na poszukiwaniu uprowadzonych dzieci przyniosło można powiedzieć dodatkową korzyść - dzięki zeznaniom odnalezionym w Niemczech Aliny Antczak, Barbary Mikołajczyk oraz Sławomira Grodomskiego-Paczesnego udało się skazać w VII procesie norymberskim na wieloletnie więzienia 13 ludzi związanych z Lebensbornem. Niestety ze względu na coraz bardziej pogarszające się relacje pomiędzy ZSRR oraz Aliantami Zachodnimi jego współpraca stawała się coraz trudniejsza aż w końcu wręcz niemożliwa.Wraz z dniem 31 sierpnia 1950 delegatury PCK przestały istnieć po zachodniej stronie żelaznej kurtyny, która na blisko 40 następnych lat podzieliła świat. Przez bardzo, krótki okres działalności Romana Hrabara jako pracownika Polskiego rządu jak i zespołowi, który stworzył udało mu się odzyskać około 33000 uprowadzonych przez Niemców dzieci (co stanowiło 20% całości tych wywiezionych z Polski w okresie II Wojny Światowej). Niestety aż 170000 tysięcy pozostało poza granicami ich ojczyzny (głównie w Niemczech oraz Austrii) , najmłodsze z nich byłyby dziś w wieku 80 lat. Po zakończeniu swojej misji Roman Hrabar osiadł na stałe w Katowicach gdzie zajął się działalnością adwokacką jak i pisarską. Jest autorem sześciu książek, w których opisywał swoją działalność poszukiwawczą dzieci, należy podkreślić, że do dzisiejszego dnia publikacje jego autorstwa stanowią wręcz obowiązkową lekturę wyjściową dla każdego kto chciałby zapoznać się działalnością "Źródła Życia". To jednak nie wszystko, wszyscy Ci którzy potrzebowali pomocy od Głównej lub Okręgowych Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce w związku z zaginionymi dziećmi byli kierowani do niego. Dzięki swoim szerokim kontaktom i jakoby zakulisowym działaniom w okresie Zimnej Wojny próbował odzyskać to co było cenniejsze dla tych ludzi - ich własne dzieci. Do dzisiejszego dnia jest również jak do tej pory jedynym Polakiem, który brał czynny udział w poszukiwaniu porwanych dzieci jak również badaczem zagadnień związanym z organizacją Lebensborn.

Roman Hrabar, Pełnomocnik Rządu Polskiego ds. Rewindykacji Dzieci Polskich (1909 - 1996). (źródło: archiwum)

Właśnie w jednej ze wspomnianej powyżej książce (była to książka "Lebensborn czyli Źródło Życia") Romana Hrabara około 2012 roku trafiłem na informację o Smoszewie. Według ustaleń Polskiego poszukiwacza w 1944 roku na terenie tej Wielkopolskiej wsi miał powstać "kombinat hodowlany" dla "matek Lebensbornu". Docelowo miało się tam znaleźć aż 500 niewielkich domków dla kobiet (prawdopodobnie jeden dom przeznaczony dla jednej kobiety) z czego do 1945 roku wybudowano ich zaledwie 24. Nazwa ośrodka była również bardzo ciekawa gdyż brzmiała "Lebensborn-Siedlung-Heimstätte" (co można przetłumaczyć jako "Wiejska Osada Lebensbornu") i w zupełności oddawała charakter placówki położonej w malowniczej okolicy Krotoszyna, którą jest Smoszew. Żywo zainteresowany tematem przejrzałem większość (o ile nie wszystkie) archiwalne numery gazet jakie ukazywały się w tych okolicach od lat 70 do drugiej połowy 90 i ku mojemu zdziwieniu na natrafiłem choćby na najmniejszą wzmiankę na ten temat. Nie inaczej było również w przypadku publikacji traktujących o historii tej części Polski czy też okolicznymi pasjonatami. Co prawda oni słyszeli o tym, że placówka Lebensbornu znajdowała się w Smoszewie jednak nikt nie potrafił sprecyzować gdzie. Pomimo całkowitej pustki w głowie postanowiłem się tam wybrać, tym bardziej, że do Smoszewa od miejsca gdzie mieszkam mam około 30 kilometrów. Zbiegiem okoliczności jeden z pasjonatów bodajże na tydzień przed moim wyjazdem skontaktował mnie z Panią Joanną Dzierlą - mieszkanką Smoszewa, a jednocześnie osobą bardzo aktywną jeśli chodzi o promowanie jej miejsca zamieszkania jak i można ją nazwać lokalną animatorkę kultury. Choć Pani Joanna - co jeszcze bardziej mnie zdumiało - nie miała pojęcia gdzie w Smoszewie został częściowo wybudowany ośrodek "Lebensborn-Siedlung-Heimstätte" to słyszała o nim wielokrotnie i zawsze chciała do niego dotrzeć. Niestety podobnie jak i ja spotkała się z niezrozumiałą ścianą milczenia, nikt z mieszkańców jej wsi nic na ten temat nie wiedział lub... nie chciał wiedzieć. W każdym razie udało mi się namówić Panią Joannę na wspólne spotkanie do którego dołączył jeszcze jej mąż - leśniczy znający okoliczne tereny jak własną kieszeń. Wspólny wypad po okolicznych zakamarkach należał do bardzo udanych, a miejsca, które udało mi się zobaczyć po raz pierwszy w życiu dzięki małżeństwu Państwa Dzierlów były nad wyraz interesujące. Rejon Krotoszyna posiada bardzo ciekawą i nieznaną historię, jeszcze od czasów gdy ta część Polski znalazła się pod zaborem pruskim urządzono w tych stronach poligon wojskowy, później przejęty na potrzeby wojska II Rzeczpospolitej aby ponownie po 1939 zostały wykorzystane przez Niemców. Właśnie po ich bytności zachowało się do dziś najwięcej śladów - m.in. automatyczna strzelnica, magazyny amunicji czy też masowe groby, w których zostali pochowani Niemcy po uprzednim rozstrzelaniu przez Armię Czerwoną. Jest tutaj również dwa kluczowe miejsca, które można uznać za "magiczne" oraz ważne dla III Rzeszy... przynajmniej za działające do 1945 roku Ahnenerbe... do tego wrócę jeszcze w dalszej części tekstu.

Od lewej: doły pozostałe po ekshumacjach masowych grobów, wejście na teren dawnego niemieckiego magazynu amunicji, fragment automatycznej strzelnicy z widocznym kanałem technicznym. Stan na marzec 2015. (fot. Jakub Pomezański)

Pomimo tego, że spotkanie z Państwem Dzierla nie zbliżyło zarówno mnie jak i Pani Joanny do zlokalizowania miejsca ulokowania ośrodka Lebensbornu w Smoszewie do dziś wspominam go jako bardzo udane i pouczające gdyż pomimo tego, że mieszkam w tej okolicy nigdy nie słyszałem nawet o pokazanych mi obiektach. Pomimo tego w mojej głowie zaczęła się powoli tworzyć pewna teoria, która znalazła swoje potwierdzenie już jesienią 2015 roku. Zanim jednak do tego doszło okolice Smoszewa odwiedziłem do tego czasu przynajmniej 5 razy, wraz ze zbliżającym się kolejnym wyjazdem ponownie przeglądałem stare gazety, książki, mapy, a także bardzo przydatny system skanowania laserowego gruntu o nazwie LIDAR do jakiego dostęp znajduje się na Geoportalu. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy, a sam LIDAR w tym wypadku nie wiele pomógł - znaczna część terenu znajdująca się na południowy-wschód od Krotoszyna gdzie znajduje się Smoszew nie jest dostępna. Ma to prawdopodobnie związek z tym, że w tych stronach znajdują się miejsca starożytnych pochówków, które uznałem uprzednio jako "ważne dla III Rzeszy miejsca magiczna". W międzyczasie napisałem również do wydawanej w powiecie krotoszyńskim gazety "Rzecz Krotoszyńska" artykuł na temat ośrodka Lebensbornu jaki powstawał w opisywanej już wsi. Niestety pozostał bez odzewu ewentualnych świadków czy też ludzi którzy zechcieliby na ten temat porozmawiać.

Artykuł z gazety "Rzecz Krotoszyńska" mojego autorstwa. Nomen omen znalazł się on na 13 stronie.

Moja publikacja w "Rzeczy Krotoszyńskiej" była można powiedzieć przełomowa gdyż to właśnie na jej łamach po raz pierwszy przedstawiłem swoje wnioski dotyczące wyboru Smoszewa przez Himmlera jako miejsca ulokowania placówki "Lebensborn-Siedlung-Heimstätte". Od czasu pierwszego spotkania z Państwem Dzierla nie dawała mi spokoju informacja na temat znajdujących się tutaj kurhanów jak i dwóch tzw. "diabelskich kamieni" (jeden z nich znajduje się w najbliższej okolicy, natomiast drugi już dalej więc poniżej skupię się tylko na tym pierwszym). Jako osoba zaznajomiona z działalnością Ahnenerbe, a także okultyzmu tak wielbionego przez samego Himmlera, powiązałem ze sobą już znane fakty - to nie mógł być przypadek. Miejsca starożytnych pochówków były jednym z kluczowych punktów zainteresowań Ahnenerbe, a badania nad nimi prowadziły aż trzy wydzielone w tej organizacji instytuty - Archeologii Klasycznej (Klassische Archäologie), Prehistorii (Urgeschichte) oraz Historii Starożytnej (Alte Geschichte) we współpracy z kolejnymi instytutami zajmującymi się m.in. badaniami nad folklorem, etnicznością, symbolami, runami etc. Liczono przede wszystkim na odkrycie starożytnych śladów świadczących o bytności w zamierzchłych czasach na terenach "skolonizowanych" ludów germańskim (co miało znaczenie praktyczne gdyż pozwalało na budowanie więzi niemieckich kolonizatorów z zajętymi ziemiami), a także poszukiwano artefaktów o ewentualnym znaczeniu magicznym.  Skądinąd wiem od pewnej osoby mieszkającej w okolicach Smoszewa, która prosiła o zachowanie anonimowości, że w czasie wojny na terenie znajdujących się tam kurhanów były prowadzone badania archeologiczne. Niestety tajemnicą pozostaje co zostało w nich znalezione oraz jak zostały sklasyfikowane przez niemieckich naukowców z Ahnenerbe, sądząc jednak po dalszych losach tych stron można przypuszczać, że zostały uznane za miejsca z których bije germańska moc przodków. 

 Od lewej: jedyny zrekonstruowany kurhan (z kilkunastu znajdujących się w Smoszewie), diabelski kamień zwany również zbójnickim, przykładowy kurhan (w tle) przed rozpoczęciem prac badawczych (okolica ukazuje jak mroczny klimat panuje w tym miejscu). Stan na marzec 2017. (fot. Jakub Pomezański)

Nie inaczej ma się również sprawa z "diabelskim kamieniem" choć tutaj opieram się raczej na przypuszczeniach niż na faktach. Według legendy pod kamieniem tym zwanym również "zbójnickim" miał znajdować się skarb grasującego w tych stronach rozbójnika, który zawarł pakt z diabłem. Jak się okazało kamień ten, podobnie jak inny znany mi tego typu głaz narzutowy uznany za "diabelski" posiada ślady po odłupaniu jego fragmentów. Aby jednak zrozumieć tego sens muszę w bardzo dużym skrócie przedstawić historię tego znanego mi kamienia, który znajduje się lasach otaczających wielkopolski Gołuchów. Z posiadanych mi informacji opartych na lokalnych przekazach ustnych Niemcy od gołuchowskiego kamienia podczas ostatniej wojny odłupali jego fragment i zabrali ze sobą w celu przebadania. Podobnego potraktowania głazu narzutowego dopatruję się również w Smoszewie widząc tutaj analogię w kamieniach tego samego typu choć samo porównanie miejsc gdzie się one znajdują (Smoszew-Gołuchów) nie przynosi żadnych konkretnych wniosków. Nie są mi również znane jakiekolwiek inne niemieckie prace z okresu wojny polegające na pobieraniu próbek kamieni dlatego traktuję ten temat jakoby na boku choć go nie wykluczam ze względu na specyficzny charakter prac prowadzonych przez Ahnenerbe. Należy tutaj pamiętać, że podobnie jak w przypadku współpracy pomiędzy placówkami zbrojeniowym skupionymi wokół SS, a Ahnenerbe taka sama sieć układów opartych na współpracy miała również miejsce na innych płaszczyznach III Rzeszy w tym również z Lebensbornem. Miało to niejaki związek z tym, że pomimo tego iż każda organizacja będąca częścią SS miała swoich nazwijmy ich "dyrektorów" to w każdym przypadku jedyną osobą stojącą ponad nimi jakoby w roli prezesa pozostawał Reichsführer-SS Heinrich Himmler. Nie inaczej było również w przypadku Lebensbornu, którym głównym zarządzającym pozostawał Himmler, a biorąc pod uwagę to, że jego decyzją wybrano Smoszew na miejsce ulokowania ośrodka oraz znając jego upodobanie do okultyzmu oraz spraw, które można nazwać najogólniej "magicznymi" to nie mógł być czysty przypadek.

Smoszew na przedwojennej, polskiej mapie. Na uwagę zwraca zaznaczenie na niej m.in. placu ćwiczeń jak i grobów przedhistorycznych (kurhanów). (źródło: archiwum)

Zdecydowany przełom w pracach poszukiwawczych nastąpił we wrześniu 2015 kiedy po kilku miesiącach od nawiązania kontaktu z Piotrem Jabłońskim ze Stowarzyszenia "Odyn" udało nam się spotkać w Smoszewie. Piotr korzystając ze swojego olbrzymiego wręcz doświadczenia jakie zdobył podczas prowadzonych przez Stowarzyszenie prac weryfikacyjnych jak i poszukiwawczych na terenie Riese wytypował najbardziej prawdopodobne miejsce gdzie mógł znajdować się powstający ośrodek Lebensbornu. Pod uwagę zostało wzięte kilka czynników takich jak: dostęp do wody, dostęp do pożywienia (folwark, duże gospodarstwo itp.), ewentualnych pozostałościach po materiałach budowlanych oraz możliwych do znalezienia artefaktach. Wybór padł na obecny zagajnik, częściowo wysiany naturalnie, a częściowo sztucznie. Przyglądając się kryteriom w bardziej szczegółowy sposób weryfikacja miejsca dała następujące rezultaty:
  1. Dostęp do wody: tak, w okolicy (około 200-300 metrów) znajduje się koryto strumienia "Czarna Woda". Ponadto w/g wiedzy kolegi ze Stowarzyszenia "Odyn" jest tam miejsce mogące być uznane za punkt czerpania wody. Pani Joanna Dzierla natomiast zdradziła pewien szczegół z historii wsi - miejsce to było nazywane przez okolicznych mieszkańców "kąpielką" i mogło powstać w okresie II Wojny Światowej.
  2. Dostęp do pożywienia: tak, obok miejsca uznanego za miejsce budowy "Lebensborn-Siedlung-Heimstätte" biegnie droga, która po około 300 metrach dociera do dawnego folwarku przejętego w okresie wojny przez Niemców.
  3. Pozostałości po materiałach budowlanych: tak, na terenie wytypowanego placu budowy znajdują się doły wypełnione żółtym piachem - żwirem. Nie są to jednak naturalne miejsca naturalnego występowania tego kruszywa, a wyglądają raczej jak nawiezione (w wyraźny sposób odcień gleby dołu różni się kolorem od żwiru i przypomina raczej gleby bagienne jakie m.in. występują w tej części kraju). Uwaga Pani Joanny również miała tutaj bardzo duże znaczenie, w/g jej informacji teren ten służył mieszkańcom okolic za miejsce pobierania żwiru pod wszelakie budowy.
  4. Występowanie artefaktów: tak, pod dość płytką powierzchnią gruntu natknęliśmy się na kilka cegieł (według Romana Harabara domy miały być drewniane, należy jednak pamiętać, że cegły mogły posłużyć m.in. do budowy kominów), stare gwoździe ciesielskie, podkładki używane do skręcania krokwi czy też coś co mogło być uchwytem od starych drzwiczek pieca. Ciekawe są również porozrzucane tam fragmenty gruzu, w tym coś co przypomina swoim wyglądem jeden z filarów bramy choć oczywiście można uznać je również jako współczesne.
  5. Dodatkowo chciałbym tutaj również wrzucić swoją uwagę - opisywane już kurhany również znajdują się w odległości około 300 metrów od wytypowanego przez Piotra Jabłońskiego miejsca. To nie mógł być przypadek...

W tym momencie warto również przyjrzeć się wykonanej dokumentacji fotograficznej:

 Wytypowany przez Piotra Jabłońskiego zagajnik będący miejscem budowy ośrodka Lebensbornu w Smoszewie, stan na wrzesień 2015 (fot. Jakub Pomezański)

Jeden ze "żwirowych dołów" jaki znajduje się na terenie zagajnika. Na uwagę zwraca wyglądający na nawieziony żółty piach. Stan na wrzesień 2015. (fot. Jakub Pomezański)

Znalezione na miejscu artefakty, najważniejszy z nich to widoczna tutaj podkładka do belek stropowych oraz gwóźdź do drewna. (fot. Jakub Pomezański)
Kolejne znaleziska ze Smoszewa, widoczny tutaj przedmiot przypominający wyglądem podkowę w rzeczywistości nie jest nią. (fot. Jakub Pomezański)
Jedna z kilku cegieł jakie znajdowały się płytko pod powierzchnią gruntu w miejscu gdzie powstawał ośrodek Lebensbornu. (fot. Wioletta Wodecka)

Przekazane przez Panią Joannę Dzierlę archiwalne zdjęcie przedstawiające smoszewski dworek. (źródło: archiwum)
 
Pomimo tego, że od ostatnich wydarzeń minęło już 26 miesięcy to sprawa ta została opisana po raz pierwszy z takimi szczegółami dopiero teraz. Przyznam się tutaj, że przez poświęconą energię na prowadzenie prac w Smoszewie trochę zniechęciłem się do sprawy ponieważ nie udało mi się jak wtedy sądziłem znaleźć niepodważalnego dowodu mogącego potwierdzić ulokowanie właśnie w tym miejscu placówki Lebensbornu. Dziś patrząc na sprawę bez emocji widząc przedstawione powyżej dowody poszlakowe jestem pewien, że właśnie w tym miejscu powstał opisywany ośrodek. Sprawa ta nie jest jeszcze do końca wyjaśniona dlatego wrócę do niej wiosną 2018 roku - należy zweryfikować jeszcze kilka miejsc na interesującym mnie terenie. Nurtującą mnie kwestią jest również rzeczywisty charakter "Lebensborn-Siedlung-Heimstätte" sprawy nie ułatwia brak jakichkolwiek dokumentów na ten temat jednak biorąc pod uwagę zasłonę milczenie mieszkańców Smoszewa jaka narosła dookoła tej sprawy budzą się we mnie pewne podejrzenia. Jednak to już pozostawię do następnego tekstu na ten temat, który powstanie w 2018 roku.